31 gru 2013

Nowe inspiracje na czas rytualnej odnowy!


Szanowni i drodzy Państwo!

Nowy Rok to czas oczekiwań, planów, przemian.
To czas rytualnej odnowy.
Zbiorowa próba nawrócenia się na punktualność*, dietetyczność, skuteczność.
To czas gdy - uporczywie i co roku- próbujemy przez chwilę żyć według nowych (lub starych), bardziej lub mniej ambitnych postanowień.

Plany rodzinne, zawodowe, sportowe. Wyzwania zawarte w litanii pomysłów i marzeń. Ambicje wystawione na miarę siły charakteru.

Życzę Wam by wszystkie te noworoczne postanowienia i plany realizowały się we właściwej proporcji każdego dnia.

Wszelkiej pomyślności!

A jako, że Nowy Rok to także czas odkrywania- przedstawiam Wam najnowsze obrazy Marka Okrassy, młodego polskiego artysty. Paweł Huelle napisał kiedyś, że te obrazy powodują 'masowy dreszcz elektryczny".

Niech w Nowym Roku inspiruje Państwa także malarstwo!








Marek Okrassa
Karnawał
Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej
Warszawa, ul. Świętokrzyska 32
do 10 stycznia 2014

 * punktualność- to temat z mojego noworocznego postanowienia, nie po raz pierwszy na liście :)

25 gru 2013

Boże Narodzenie

W kościele Santa Maria Maggiore w Rzymie przechowywanych jest pięć starych, drewnianych deszczółek. Pięć listew klonowego drewna pochodzących z Palestyny.
Ukrytych w bogatym relikwiarzu, ale w gruncie rzeczy, przekornie - będących symbolem pokory i skromności. Relikt przewrotnie opakowany w złoto, choć sam w sobie niezmiernie lichy.

Drewniane deski żłóbka, pierwszej - i skromnej kołyski wyłożonej siankiem.

Antidotum na nawyk przerośniętej formy. Nośnik prostej prawdy. O tym co w życiu ważne.

To motyw, który miał tak często powracać w malarstwie. Jak w scenie Bożego Narodzenia z Hospidal de la Caridad w Illescas niedaleko Toledo. El Greco namalował ten obraz w 1603 roku. Wcześniej malował scenę Bożego Narodzenia kilkakrotnie.
Zawsze wypełniał ją postaciami. W centum - żłóbek z Dzieciątkiem. Obok Maria. Z tyłu Józef.
Czasem pojawiała się Anna. Niekiedy jakaś antyczna kolumna. Nad stajenką anioły. Obok niekiedy- zwierzęta. Wokół pasterze.

Tutaj jest inaczej. El Greco ogarniczył scenę do trzech postaci wyłaniających się z mroku. Jest kameralnie. Teatralny dramatyzm wynika tylko z kontrastu światła i cienia. Między światłem a cieniem, w rozgrywce między nocą a dniem. Między ciemnością i światłem. W symbolicznej równonocy.

Nad żłóbkiem refleksyjna Maria. Obok Józef w geście, jakby chciał chronić Dzieciątko od zimna. W ciemnym otoczeniu jaśnieje postać Dzieciątka.

To po prostu rodzina. W wyciszonej scenie z nowonarodzonym Jezusem. W dyskretnej opowieści o miłości, którą tchną postaci Józefa i Marii.

Nic więcej.

 El Greco odrzucił sztafarz na rzecz tego, co najważniejsze, tego, co podstawowe.

Ten obraz jest jak odkrycie tego co ukryte pod dekoracyjnymi warstwami relikwiarza. Jest jak zdjęcie ozbodników, odsłonięcie autentycznego żłóbka, a w nim - po prostu źródła miłości. Radości. Czułości. Nadziei.

Tych wszystkich pięknych uczuć życzę Państwu z okazji Świąt Bożego Narodzenia.

A w nadchodzącym roku- dużo inspiracji- płynącej także ze sztuki!

Justyna Napiórkowska

---------------------------
Justyna Napiórkowska
www.osztuce.blogspot.com

7 gru 2013

Butenko pinxit czyli wycieczka do dzieciństwa




Pamiętacie Gapiszona, Kapiszona, Gucia i Cezara? To postaci stworzone przez kultowego polskiego artystę- Bohdana Butenko. Zapraszam Was dziś na krótką wycieczkę w poszukiwaniu dziecka w sobie.

Bohdan Butenko jest jednym z najważniejszych twórców polskiej szkoły ilustracji. Artysta uważany jest za mistrza ilustracji książkowej.
W swoich pracach Butenko stworzył nowy idiom- posługując się skrótem i syntezą, utwierdził znaczenie ilustracji jako dziedziny sztuki.
Sztuki kształtującej pokolenia.

A czynił to w czasach "opornych". Pierwsi jego czytelnicy pamiętają go jeszcze z lat 50-tych! Stworzone przez niego postaci znane są już trzem pokoleniom czytelników!


Bohdan Butenko, Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej

Swoje książki Butenko podpisuje odrobinę prowokacyjnie, jak dawni mistrzowie- sygnaturą „pinxit”- czyli namalował. Nadaje swoim postaciom zabawne charaktery, wikła je w ciekawe losy. A to wszystko w sposób tak uniwersalny, że Butenkę znają zarówno siedmiolatkowie, trzydziestolatkowie i pięćdziesięciolatkowie. Wstęp do krainy dzieciństwa dozwolony jest dla bez ograniczeń.
Bohdan Butenko, Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej

Artysta ukończył Akademię Sztuk Plastycznych w Warszawie.
Tuż po dyplomie w 1955 roku został redaktorem artystycznym w wydawnictwie Nasza Księgarnia. W roku 1956 ukazały się jego pierwsze książki: „Pan Maluśkiewicz i wieloryb” Juliana Tuwima oraz „35 maja” Ericha Kästnera.
Bohdan Butenko wraz z artystami takimi jak Jan Młodożeniec, Daniel Mróz, Janusz Stanny, Jan Marcin Szancer, Franciszka Themerson, Józef Wilkoń współtworzył zjawisko nazywane Polską Szkołą Ilustracji.
W latach 50., 60. i 70. XX wieku stanowiła ona ewenement na skalę światową. Do dziś zadziwia fenomen kreatywności i artystycznej mocy tego zjawiska!


Bohdan Butenko, Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej

Butenko jest autorem ponad 200 książek, m.in. ikonicznych ilustracji do książek Jana Brzechwy, Juliana Tuwima, Joanny Kulmowej, Joanny Papuzińskiej,
Adama Bahdaja, Wandy Chotomskiej, Wiktora Woroszylskiego, Edmunda Niziurskiego, Kornela Makuszyńskiego, Ericha Kästnera, Edwarda Leara i innych.
A obok tego, opracowywał graficznie prozę m.in. Bohumila Hrabala, Hanny Krall czy poezję Adama Asnyka.

Tak a propos, w Warszawie właśnie inaugurujemy wystawę rysunków Bohdana Butenki.Pokazanych zostanie kilkadziesiąt oryginalnych rysunków i ilustracji. Śpieszcie się, to już blisko!

Butenko pinxit czyli Gapiszon w Galerii
7-20 grudnia 2013, Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej
Rynek Starego Miasta 19/21/21a, Warszawa
www.napiorkowska.pl

Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 

3 gru 2013

"Odlot żurawi" Józefa Chełmońskiego


Z obrazami trzeba uważać, żeby nie wpaść w pułapkę nadinterpretacji. Z wczesnym Chełmońskim trzeba uważać podwójnie, żeby nie wplątać się w zbyt sentymentalne wici. Późniejszy Chełmoński stał się twardym realistą, jak na tamte czasy rewolucyjnym skandalistą. Ale przy wczesnych obrazach, takich jak "Odlot żurawi", namalowanym przez zaledwie 21-letniego malarza trzeba uważać. Uważać, żeby nie zrobiło się zbyt refleksyjnie, zbyt nostalgicznie. Ale jak inaczej patrzeć na ten obraz, jednocześnie tkliwy i poważny?

Na pierwszym planie obrazu - piękna sylwetka żurawia, zwróconego ku odlatującemu stadu. Dopiero kiedy staniecie przed tym obrazem na żywo, w Muzeum Narodowym w Krakowie, zobaczycie, że żuraw ma złamane skrzydło. Nie wzniesie się do lotu. Skrzydło złamane, a w listopadowych mgłach rozpływa się jak resztka snu jakaś niewyraźna tęsknota.

"Odlot żurawi" namalował Józef Chełmoński w 1870 roku. Rok szczególny dla niego. Rok trudny. To w tym roku, w kwietniu umarł jego ojciec.Wyobrażam sobie, że młody Chełmoński miał z ojcem taką surową męską relację, na dnie której tliła się potężna, twarda, ojcowska miłość. Został się malarzem trochę na przekór ojcu. Jednak, jak mówi biografia, z przeciwnika malarskiego zawodu, ojciec stał się dla młodego malarza dużym wsparciem. To także za jego sprawą Józef Chełmoński nasiąkł tą miłością do ziemi, natury, prostego życia, która wynurzać się miała niemal z każdego detalu późniejszych obrazów.

A zatem, czy to jest obraz o odchodzeniu? O śmierci? Może o tym, że gdy nadchodzi czas, gdy ktoś odchodzi- zawsze, zawsze jest za wcześnie? Zawsze zostaje złamane skrzydło...

Druga interpretacja pozwala patrzeć na ten obraz, jak na wyraz tęsknoty za nowym. Za wyruszeniem z prowincji ( którą Chełmoński kochał) do świata (którego nie znał). Młody malarz, adept skromnej klasy rysunkowej Wojciecha Gersona w Warszawie po prostu marzył o studiach na poważnej Akademii Monachijskiej.

Akademia miała stać się dla niego już wkrótce rozczarowaniem. Rozczarowało go nauczanie, rozczarował system. Nostalgia za wschodnimi pejzażami rosła do tego stopnia, że Stanisław Witkiewicz wspominał, że polscy malarze z Monachium unikali nawet oglądania bawarskich widoków za dnia. Uporządkowane ogrody były gorszące dla ich romantycznych oczu.

Na razie jednak, w 1870 Chełmoński mógł tylko tęsknie spoglądać na kolegów wyjeżdżających do lepszego świata, do słynnej monachijskiej szkoły. Jedni odchodzili, wyjażdżali, inni zostawali. Czy to o tym jest ten obraz, jak chce wielu biografów?

A może jest on utkany z tej podwójności znaczeń? Coś przemija, coś odchodzi, coś się kończy. Coś zostawia człowieka ze złamanym skrzydłem, wśród mgły, z tęsknym spojrzeniem za odchodzącymi.

Nie wiem, ale z całą pewnością jest to obraz dobry do refleksji w dniach, gdy myślimi o tych, których już  z nami nie ma.

Józef Chełmoński, Odlot żurawi, 1870, Muzeum Narodowe w Krakowie  


Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 

Na marginesie: 

W księgarniach pojawiło się wznowienie znakomitej ksiązki E.H. Gombricha.To obowiązkowa lektura dla wszytskich, którzy fascynują się sztuką. Stanowi wprowadzenie do historii sztuki. Systematyzuje wiedzę, odnosi ją do historii, pokazuje drogi rozwoju. Ale tez znacznie więcej. Pozwala zrozumieć sztukę. O sztuce można po prostu pisać. Można podawać daty, cytować bonmoty, wymieniać miejsca, wydarzenia. Ale można też opowiadać o niej w emocjach, ucząc nie tylko na sztukę patrzeć ( a to juz bardzo dużo), ale także ją czuć. Przepięknie wydana, znakomita książka

Wenecja


Wenecja późną jesienią, to zupełnie inna Wenecja. Miasto bez sztafażu. Wenecja, jakiej nie znacie. Zwykle karnawałowo przebrana, lekko rozbawiona, tym razem jest refleksyjna. Autentyczna, obnażona, prawdziwa. Wystawiona na humory morza, poddana jego kapryśnym rządom. Przyjechałam tu na kilka dni, przy okazji kończącego się Biennale. Zapraszam na krótki, wenecki spacer.

Na początek- Piazzale di Roma. To tu, na pobliską stację Santa Lucia dojeżdżają pociągi. To tu można się jeszcze złudnie poczuć jak na stałym lądzie. Ale naprawdę jesteśmy już na lagunie. Pociąg jechał przez wczesną noc, przecinając jasną smugą tło atramentowych wód laguny. Na falach połyskiwały światła. Zwykle wypełniony jest tłumami turystów, tym razem był prawie pusty. Jak w filmie Viscontiego.

Mój hotel położony jest w jednym z tych cichych impasów, które wydają się prowadzić donikąd. Turyści chodzą w nich jak w ciemności, po omacku, ciekawie zaglądając za każdy róg ulicy. Inaczej Wenecjanie, których dopiero teraz, w jesiennej Wenecji widać. Idą pewnie. Skręcają w ciemne calle, po trzy schodki zeskakują z kolejnych mostków nad kanałami. Skrótem do Placu świętego Marka. Szybkim krokiem przez Ponte Rialto. Na azymut gęstą siatką wąziuteńkich uliczek.


Wenecja, fotografia: Justyna Napiórkowska

Rano w mieście lekkie poruszenie. Rozmowy jakby bardziej głośne, bardziej ożywione. Powtarza się jeden wątek, jest przypływ, aqua alta. W mieście nie wiadomo kiedy pojawiły się kilkudziesięciocentymetrowe ławy, ustawione jak rampa do pokazu mody. Wenecja to teatr. Tym razem wygląda jak po premierze, gdy na scenie zostały tylko instalacje. Ławy prowadzą do stacji traghetto, przecinają jak linia kręgosłupa Plac Świętego Marka.

Tymczasem słona, szmaragdowa woda niezauważalnie zapuszcza się w ląd. Wypełnia plac. Zagląda do budynków. Sięga uliczek. Nieproszona. Przyjęta jak gość w wigilijną noc, niby spodziewany, a niespodziewany.


Wenecja, San Zaccaria, krypta, foto Justyna Napiórkowska

W kościele San Zaccaria, w krypcie pół metra wody. To stały stan. Czy Wenecja nie odpłynie, jak złoty sen spod powiek? Na wierzchu, na budynkach ślady działania wód. Solne wybroczyny. Popękane tynki. Odpadające płaty farby. Skutki uboczne tutejszego piękna. Trybut za malowniczość.


Wenecja, foto: Justyna Napiórkowska

Wenecjanie przyjmują to z pokorą. Zwykła sprawa. Oni wydarli te fragmenty ziemi morzu, morze niekiedy odzyskuje je dla siebie.Serennissima to dla swoich mieszkańców jednocześnie nagroda i kara. Narzekanie nic nie da. Trzeba przyjąć rytualne zalania bez buntu, bez zdziwienia. Wiadra w dłoń, ręce do pracy.

Wysiadam z tramwaju wodnego przy Accademii, muzeum sztuki dawnej. Tam staję przed wyborem. Albo przejdę kilka metrów w zimnej wodzie, albo nie wejdę do Accademi wcale. Rozsądek, czy spotkanie z Bellinimi, Giorgionem, Tycjanem? Zdążyłam już podjąć decyzję, przygotowuję się do chłodnego dotknięcia wody, czuje już dreszcz z zimna... i pojawia się obnośny sprzedawca. Kupuję wymyślne kalosze, które zakłada się na buty. Wyglądam jak człowiek z akcji Althamera w Brukseli.*

Ruszam do Accademii.

Tam - spotkanie ze wszystkimi Bellinimi. Rzut oka na rodzine Tycjana na potęznej scenie "Prezentacji Marii w świątyni". Z okna ciekawie wygląda Tycjan z żoną Cecylią, przy schodach stoi wystojona córka Tycjana, Lawinia Vecellio. Potem cisza przed burzą, tym razem w obrazie Giorgione. Kilka sal i "Uczta w domu Lewiego" na obrazie, który, gdyby nie protest inkwizycji, pozostałby jak zamierzał artysta sceną "Ostatniej Wieczerzy". Cenzorzy oprotestowali pijących wino żołdaków i karły. W scenie Ostatniej Wieczerzy - to było niedopuszczalne. Ale musieli mieć szacunek do malarza. Veronese nic nie przemalowywał, jedynie zmienił tytuł. W innym miejscu świata czekałby go za to chyba szafot, a co najmniej dyby. Ale nie w Wenecji, która kocha swoich artystów.

A ja kocham Wenecję!



* Na Biennale też dużo Althamera.Jest też Bałka i Ziółkowski w Palazzo Enciclopedico, czyli zbiorowej wystawie. Poza tym - narodowe pawilony. W polskim - niezwykła instalacja dźwiękowa Konrada Smoleńskiego. Duże wrażenie na mnie zrobił pawilon irlandzki. Ale o tym- może innym razem.

Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 

Lekcja patrzenia wg Janusza Gajosa


Janusz Gajos, autor wybitnych kreacji aktorskich, słynie z tego, że zwykle w wywiadach niewiele mówi o sobie. Ta legendarna powściągliwość to pewnie cecha charakteru. Nietypowa w dzisiejszych czasach, gdzie wszyscy wszystko eksponują. Wychodzą na pierwszy plan. Mówią jak u Różewicza: "ja mnie mój moje". Ta powściągliwość i zrośnięta z nią pokora to cechy dziś rzadkie. Dlatego szczególnie cenne. Czasem jednak Janusz Gajos pośrednio mówi więcej o sobie. Dzieje się tak przy okazji wystaw jego fotografii.Na najnowszą wystawę zapraszamy właśnie do Warszawy.

Może znakomite role, które Janusz Gajos w życiu zrealizował nie potrzebują dużo autorskiego komentarza. Powiedzmy sobie szczerze, aktor z takim dorobkiem może nawet znacząco milczeć. Jednak jest okoliczność, w której Janusz Gajos wyjawia odrobinę opowieści o sobie. To wystawy jego fotografii, wynik wieloletniej pasji i cierpliwej fotograficznej pracy.

Janusz Gajos pokazuje przy nich podstawową zasadę swojego aktorskiego warsztatu. Jak sam mówi, aktorstwo polega na obserwowaniu ludzi. To zatem kolekcjonowanie naturalności, po to, żeby ją potem podać we własnym wydaniu. Obserwowanie- to także podstawowa praca fotografa.

Pokazując swoje fotografie, Janusz Gajos także pośrednio mówi dużo o sobie. O swojej wrażliwości, o umiejętności patrzenia i dostrzegania, o empatii. Daje dobrą lekcję uwagi dla otaczającego świata. I między innymi dlatego wystawy fotografii są tak interesujące.

Już po raz czwarty w warszawskiej Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej pokażemy fotografie aktora. To kolekcja wybranych prac. Są wśród nich pejzaże, są także zdjęcia sytuacyjne.

Realizuje się w nich ciekawy mariaż. To spotkanie spontaniczności i dystansu. Spontaniczność to szybka decyzja, ułamek sekundy zamknięty w kadrze. Powściągliwość- to umiejętność selekcji, wyboru tych momentów, w których spotyka się dobry kadr, właściwe światło i intrygujący motyw. Wówczas nagle rodzi tajemne napięcie, które sprawia, że pewne obrazy zostają z nami na dłużej.

Jak w teatrze, gdy nagle zapada cisza.

W fotografii, stając po drugiej stronie obiektywu, Janusz Gajos znika na chwilę z blasku reflektorów. Staje się uważnym obserwatorem. Wrażliwym i wnikliwym. A my, patrząc na fotografie- mamy szansę zobaczyć w nich samego artystę.

Mistrza dającego niezwykłą, osobliwą lekcję patrzenia.


Janusz Gajos
Fotografie
Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej
Świętokrzyska 32, Warszawa
www.napiorkowska.pl
28 listopada - 10 grudnia 2013

Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 


Rekord w Nowym Jorku


Na aukcji w Nowym Jorku padł rekord za obraz Francisa Bacona. 142 miliony dolarów za tryptyk z portretem Luciana Freuda. Jednak nie dziwi mnie ten rekord. Międzynarodowy rynek sztuki ma kilka cech, które sprawiają, że takie rekordy są możliwe. Na mnie te rekordy wrażenia nie robią. A ich spektakularność sprawia, że nowi właściciele najpewniej będą chcieli pochwalić się nowym nabytkiem, budując wokół niego swój wizerunek. A to znaczy, że obrazy nie będą ukryte w prywatnym sejfie, tylko może za jakiś czas znajdą się w upublicznionej kolekcji. Może w Dubaju. Może w Nowym Jorku, Może w Londynie, a może w Moskwie.

Na aukcji w Nowym Jorku padł rekord za obraz Francisa Bacona.

Tryptyk z motywem portretu sprzedano za 142 miliony dolarów anonimowemu nabywcy.
To najwyższa cena aukcyjna ( sprzedany jakiś czas temu obraz Cezanne`a p.t. Grający w karty był jeszcze droższy, ale jego cena ustalona była w negocjacjach).

Pojawia się wiele pytań: jak ustalane są ceny na rynku sztuki? Dlaczego akurat te obiekty tyle kosztują? Czy rynek sztuki ma granice? Kto kupuje obrazy za ponad 100 milionów dolarów?

Przyznam, że nie dziwi mnie ten rekord. Międzynarodowy rynek sztuki ma kilka cech, które sprawiają, że takie rekordy są możliwe. To przede wszystkim unikatowość dzieła sztuki - w skali świata to naprawdę dużo znaczy. To uczestnictwo kolekcjonerów z całego świata, którzy przeznaczają swoje petro-pieniądze, albo fundusze z potężnych fortun na budowanie kolekcji- a za ich pośrednictwem- wizerunku. To także dywersyfikacje portfeli inwestorów. A także zdobywanie światowego rozgłosu- za sprawą jednego, spektakularnego zakupu.

Albo po prostu fantazja i fanaberia bogaczy.

Motywy kupujących mogą być różne. Rekordomania może budzić dystans, bo sprawia, że sztukę zaczyna się traktować instrumentalnie. Może też pozwalać na sztuczne kreowanie tendencji, po to by tworzyć rynki spekulacyjne.
Na ten temat napisałam moją pracę naukową, można o tym dużo mówić.

Czy cena ma znaczenie?
Na mnie te rekordy wrażenia nie robią. Ale proszę zauważyć,że gdy mówimy o obrazach, które pobiły rekordy cenowe, to często przestaje się mówić o tym co obraz przedstawia. To schodzi na drugi plan, ponieważ nieszczęśliwie znaczenie tego obrazu zaczyna legitymizować nie motyw, ale właśnie cena. Obraz wpada w labirynt liczb. Drogi, najdroższy, rekordowy. Motyw, wartości artystyczne zaczynają być sprawą drugorzedną, niestety. Cóż, tak jest świat zbudowany. A przecież wiemy,że arcydzieło nie musi mieć tak niebotycznej ceny.

Co właściwie przedstawia obraz Bacona? Trzy studia na temat Luciana Freuda, to motyw podwójnie ciekawy, bo jego motywem jest inny twórca. Można powiedzieć, że na płótnie Bacona rozgrywa się rozmowa gigantów malarstwa. Lucian Freud był wielkim malarzem, pozostającym wiernym figuratywności w malarstwie. Jego naturalistyczne akty porażają brakiem skrupułów w pokazywaniu cielesnej niedoskonałości. A co na to Bacon? To malarz samouk, który dramatyzował swoje portrety, poruszacjac fragmentami kadru, jak w migawce fotograficznej. Przypomnijcie sobie choćby portret papieża namalowany przez Bacona. Jego portrety wzierały w chybotliwości ludzkiej duszy, eksplorowały najciemniejsze jej zakamarki.

Cóż nam jednak po rekordzie? Jego spektakularność sprawia, że nowi właściciele najpewniej będą chcieli pochwalić się nowym nabytkiem, budując wokół niego swój wizerunek. A to znaczy, że tryptyk pewnie nie będzie ukryty w prywatnym sejfie, tylko może za jakiś czas będzie można je najpewniej zobaczyć w upublicznionej kolekcji. Może w Doha. Może w Nowym Jorku, Może w Londynie, a może w Moskwie.

Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 

Polonia wg Jacka Malczewskiego


Jacek Malczewski motyw Polonii malował wielokrotnie. W malarskiej wyobraźni najpierw- zakuwał Polonię w kajdany. Później-uwalniał. Ubierał w koronę, w laurowe wieńce. On, malarz symbolista, w tym temacie stawał się kronikarzem rzeczywistości historycznej. 

To jeden z powracających tematów w twórczości malarza. Obok motywów o losie artysty, o problemie sławy, obok tematów życia i śmierci, obok wszystkich Thanatosów, Ellenai, rusałek i Melancholii, pojawiała się właśnie ona- Polonia. 


Malowana z poczucia obowiązku. Malowana z patriotycznej konieczności. To Malczewski przecież mówił także swoim uczniom; "Malujcie tak, aby Polska zmartwychwstała." Malarski imperatyw na rzecz niepodległości. Temat rozpięty między 1905 a 1918 rokiem. Między czasem utraty wiary w wolność Polski i jej odzyskania. 


Polonia jako muza domagająca się uwagi w obrazach. Czasem- posągowa piękność. Niekiedy o rysach Marii Balowej, rzeczywistej egerii Malczewskiego, jak w obrazie Finis Poloniae. Zaopatrzona w zmieniający sie zestaw atrybutów. Ubrana barwnie teatralnie, trochę dziwnie. Hispterka epoki Młodej Polski. 


W jednym z obrazów Polonia obmywa ręce, w innym masuje zmęczone kajdankami, uwolnione z okowów nagdarstki. 


Raz zrezygnowana. Raz walcząca. Raz zachęcająca zza pleców artysty do straceńczej walki, innym razem -już zwycięska, triumfalnie i prowokująco patrząca wprost w widza. 

Piękny wyrzut sumienia, jednocześnie cierń i marzenie. 

Personifikacja Ojczyzny. 



Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury. 

Dzieła z Monachium

Świat sztuki zelektryzowała wiadomość o odnalezionych w Monachium dziełach sztuki. Czy są tam obrazy z Polski? Nie wiadomo. Ale czego właściwie szukamy? Nie tylko Portretu młodzieńca. Zapraszam do Muzeum Utraconego.

Polskie straty wojenne to według oficjalnych spisów 60000 obiektów ( faktycznie- jeszcze więcej).

Straciliśmy obrazy, rzeźby, ksiegozbiory...Nie można było być bardziej poszkodowanym w wojnie. Dotyczy to w takim samym stopniu kolekcji publicznych jak i prywatnych. II Wojna Światowa dokończyła dzieła, które zaczął Potop Szwedzki.

Kilka dni temu świat sztuki zelektryzowała wiadomość o odnalezionych w Monachium dziełach. Co teraz? Festina lente, spokojnie, panika w obecnej sytuacji nie jest wskazana. Lekcję cierpliwości to my już odebraliśmy, od wojny minęło blisko 70 lat.

Pamiętajmy, że każda informacja o odnalezionych obiektach- jest informacją dobrą. Bo są, nie spłonęły, nie zaginęły bezpowrotnie. Co zawiera kolekcja z Monachium - nie wiemy. Możliwe, że nie ma w niej ani jednego obiektu z Polski, więc nie czas jeszcze zbytnio emocjonować.

W ostatnich latach co jakiś czas słyszeliśmy o powracających do Polski dziełach. Arcydziełach. Wróciła Pomarańczarka Gierymskiego. Wróciła Madonna pod Jodłami Cranacha.
Puste ramy czekają na najwybitniejszy obiekt- Portret młodzieńca Rafaela.

Wiele dzieł, które do Polski po wojnie wróciły, było wcześniej wystawianych do sprzedaży na aukcjach - w Londynie, Wiedniu czy Nowym Jorku. Wiele z nich z pewnością krąży po mniejszych i większych domach aukcyjnych. Publikowano je w katalogach, wystawiano w witrynach. Nie ukrywano, jak 1400 obiektów w Monachium.

Odnajdywanie utraconych obiektów - to sprawa publiczna. Nie tylko co do skutku, ale także co do działania. Niejednokrotnie te obiekty odnajdywane są przypadkowo. A w odnalezieniu może uczestniczyć każdy, przypadkowy turysta.

[b]Dlatego najlepsze, co możemy zrobić dla odnalezienia tego, co zaginęło- to dowiedzieć- czego szukamy.[/b]

Na przykład tutaj, w Muzeum Utraconym. To świetny projekt, duże się z niego dowiecie. Albo w katalogach Ministerstwa Kultury. Ogladajmy, zapamiętujmy.
I czekając na rozwój wydarzeń -nie wpadajmy w panikę, ani gorączkę, tylko trzymajmy rękę na pulsie. I rozglądajmy się po świecie.

Justyna Napiorkowska, historyk sztuki i europeista, prowadzi Galerię Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej w Warszawie, Poznaniu i Brukseli, autorka "O sztuce", Bloga Roku 2010 w dziedzinie Kultury.