29 mar 2013

Białe Ukrzyżowanie


W Art Institute w Chicago znajduje się bardzo szczególna scena Ukrzyżowania. Namalował ją człowiek niewierzący, a jednak jest to Ukrzyżowanie bardzo przekonywujące.

Białe Ukrzyżowanie namalowane w 1938 roku przez Marka Chagalla. Ukochany obraz papieża Franciszka.

Ukrzyżowanie wpisane w bardzo konkretny kontekst – swoich czasów i wpisanych w te czasy dramatów. To jeden z nielicznych obrazów Chagalla, gdzie malarz rezygnuje z fantazyjnego przedstawiania świata, z bardziej barwnych niż rzeczywistych obrazów Witebska, z przedstawiania siebie i swojej narzeczonej, Belli, uniesionych nad miastem. Rezygnuje z kolorów, wpisując obraz w paletę bieli i czerni.  Ale maluje przekonująco mieszcząc przekaz religii, której nie wyznaje, maluje oddając tragedie, które już znał z pobytu w Rosji Radzieckiej, ale także maluje przewidując czasy upokorzeń i bólu, które dopiero mają nadejść. Z wygnanymi matkami tulącymi płaczące dzieci. Ze spalonymi synagogami. Z roztrzaskanymi płytami nagrobnymi. Z ucieczką, strachem i bólem. Z rozkruszoną tradycją, odrzuconą historią, poniżonym człowiekiem.
Czyli wszystkim tym, co potencjalnie mieści się w ludzkiej egzystencji. Z tym co Chagall częściowo znał, a częściowo przewidywał. 

To Ukrzyżowanie mieszczące w sobie kilka perspektyw. W perspektywie Starego Testamentu mieści to, co jest skutkiem sięgnięcia po to kuszące jabłko. W perspektywie ludzkiej- to, co wynika z ludzkiej natury, gdzie każdy jest potencjalnym mordercą. I w perspektywie chrześcijańskiej, mieści tę wiarę, która sprawia, że potencjalny morderca może stać potencjalnym świętym. Ta ostatnia perspektywa wiedzie z ziemi ku niebu, jest białą łuną, która przebiega w tle obrazu, wyznaczając kształt belki krzyża.
Łuna łącząca niebo i ziemię. Białe światło nadziei- zszywające ziemskie życie i nadzieję nieba.

Piękny, symboliczny obraz. Ukrzyżowanie łączące różne perspektywy. Ukrzyżowanie łączące religie. Ukrzyżowanie białe, jasne- a więc inne niż na innych obrazach. Ukrzyżowanie przeczuwające ciąg dalszy Historii Zbawienia, bo to białe pasmo wyprzedza trzy smutne dni oczekiwania po złożeniu do grobu, sięgając od razu po nadzieję, która przychodzi o poranku, przy pustym grobie. Bo zmartwychwstał!  

Życzę Państwu Wiary, Nadziei i Miłości! Radosnych, pięknych Świąt Wielkanocnych! 

Marc Chagall, Białe Ukrzyżowanie, Art Institute in Chicago, www.artic.edu


Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com

25 mar 2013

Rzym | Papież Franciszek z bliska

Stazione Centrale. Wsiadam do autobusu. Numer 64. Najlepszy dla zobaczenia Rzymu w pigułce. Jego trasa przeszywa jak strzała całe miasto, od dworca Termini w dół przez plac Esedra, po prawej termy, po lewej eleganckie arkady. Via Nazionale, w dół. Przystanek. Wsiadka, wysiadka. Na dole piazza Wenecja. Na środku policjant, nie traci włoskiej bella figura, w granatowym uniformie i białym  kasku. Pamiętacie go z filmu Woody’ego Allena?

Prawo drogowe jest dla użytkowników sugestią. Nie trzeba się do niej przywiązywać, ale raczej wniknąć w ten krwioobieg, w której na równych warunkach piesi i kierowcy, na pasach i poza pasami. Samochody suną powoli, a między nimi śmigają motorini. Piesi przed śmiałymi próbami przekroczenia podwójnego pasa jezdni szybko obliczają długość swojej trasy, wykonują błyskawiczny rachunek z dostępnych danych, kalkulują trasę z punktu a do punktu b, gdzie pieszy, z punktu c do punktu d – gdzie samochód. Jak zrobić, żeby te trasy się nie skrzyżowały, jak sprawić, żeby kierowca nawet nie zatrąbił zirytowany pyszałkowatym wtargnięciem pieszego tuż przed karoserię? W dynamicznym kontekście bieżącego ruchu pieszy rusza śmiało między dwoma karoseriami, znajdując bardziej lub mniej bezpieczną trasę, z większym lub mniejszym kredytem zaufania do umęczonego tutaj Anioła Stróża. Na skróty. Jak wyjaśnił mi kiedyś pewien kierowca w Neapolu, tu wypadki się nie zdarzają. 

Trwa uliczna koabitacja. Kto może ten trąbi. Kto może, ten biegnie. Kto nerwowy, ten pokrzykuje. Kto śmiałek, ten idzie pod prąd ulicą. Kto jeszcze nie zrozumiał zasad, czeka na zielone światło na pasach.

Najlepiej widać to właśnie tutaj, przy Piazza Venezia, gdzie w jasne dni opalizuje w słońcu monumento Vittorio Emanuele, gdzie krzyżują się różne drogi, stolicy Włoch ( Roma Capitale, w wolnym tłumaczeniu można spokojnie uznać to za kapitalny Rzym J) , stolicy rzymskiego Imperium, skąd od 2000 lat rozchodziły się kamienne drogi do dalekich włości znaczonych SPQR*( tak, tak, Rzymianie antyczni dawno zrozumieli, że jeśli chcą mieć imperium, muszą najpierw zbudować w nim drogi, zasada właściwie sprawdza się we wszystkich dziedzinach życia!) , serca świata chrześcijańskiego, w postaci świętego Piotra który zastąpił Trajana na szczycie postawionej przez niego na chwałę dackich zwycięstw kolumny .    

Dalej jeszcze il Gesù- barokowy triumf ubrany w biała jak śnieg fasadę,  świadomość istnienia piazza Navona po lewej i Fontanna di Trevi po prawej, potem znów Chiesa Nuova z obrazem Rubensa i San Andrea delle Valle z pofalowaną fasadą.  I zaraz Tybr, z mostami które tutaj trwają niezmiennie, od 2000 lat.

W autobusie okazuje się że moje bilety są już zużyte. Próbuję skasować jeden po drugim. Podchodzę do kierowcy- czy można u niego kupić bilet? Odpowiada – bardzo uprzejmie: „My nie sprzedajemy biletów. Nie sprzedajemy ale i nie kontrolujemy. Wie Pani, nie kontrolujemy.”  Czy dobrze zrozumiałam, że właśnie zachęca mnie do jazdy „na gapę”? Do małego nadużycia w kraju, którego każdy kamień w przeszłości i każda aktywność współczesna bazuje na jakimś nadużyciu? Kraju, gdzie w telewizji teraz najczęściej słyszę słowa korupcja, nepotyzm (i jeszcze bieda i podatki). Znów, są ku temu historyczne podstawy, z cesarzami dzielącymi i rządzącymi, z kardynałami budującymi układy sił, z kochanką papieską ( tak, tak) Giulią Farnese  zapewniającą kardynalski tron swojemu bratu. Z bagażem tej wiedzy inaczej ogląda się wszystkie powołania Mateusza i portrety papieskie w Wiecznym Mieście.

Wróćmy jednak do autobusu. Jadę do Watykanu, na razie na gapę. Byłoby niezręcznie przybrać  nawet mały grzech jadąc w takim kierunku. Co innego do Colosseum, albo na plażę. Tam potencjał posypania się kolejnych przewinień zawsze jest odrobinę większy. Ale do Watykanu, pod ostre spojrzenia wszystkich Innocentych? Co prawda wiem, że nawet przedawniony bilet dla kontrolera byłby wystarczającym dowodem, że mam prawo zajmować miejsce w tym rzymskim autobusie, w lekkiej dezynwolturze jaką kontroler, będąc Włochem zobowiązany jest reprezentować.  Ale kierowca mnie nie przekonał, mimo wszystko jestem przejęta. Uparcie chcę kupić bilet. Przejmuję się, wypytuję.  Podobnie razem ze mną przejmuje się pół autobusu. Szukają maszyny do sprzedaży biletów, w niektórych autobusach można je znaleźć. Tył autobusu odkrzykuje przodowi- non c`è la macchina per vendere i biglietti! Ale nie byłby to Rzym, gdyby skądś niespodziewanie nie przyszło wybawienie. Od sąsiadującego pasażera, starszego Włocha. Signorina, non si preoccupi, ecco il biglietto per lei. I daje mi bilet, odmawia przyjęcia opłaty!   

Bar. Trudno o bardziej naturalne terytorium dla Włocha. Lubię przyglądać się przy barze tej doskonałej choreografii. Jeszcze nie zdążyłam powiedzieć, co zamawiam, a już pachnie cappuccino. Jeszcze nie zdążyłam zapłacić, a barista już wie ile reszty mi wydać, posługując się jakimś niebywałym zmysłem i mocą przewidywania. Mimo kryzysu, tego obecnego i wszystkich kryzysów z przeszłości nie dziwię się , że to właśnie Włosi zbudowali takie imperium, jakim był Rzym antyczny, jakim jest Rzym współczesny, w każdej kamienicy, w każdym skrawku muru wypełniony sztuką, dumą i miłością do tego miasta!

PS
Wczoraj na Placu świętego Piotra, Papież Franciszek zauważył znajomego tuż obok miejsca gdzie stałam w tłumie. Zatrzymał papamobile i wysiadł, żeby się przywitać! Wielkie emocje!



foto: Justyna Napiórkowska 



  
*Senatus Populusque Romanus, ale znów, można polubić wytłumaczenie, które usłyszałam od pewnego Włocha- „sono pazzi questi Romani”- Rzymianie są zwariowani )

Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com

23 mar 2013

Rzym | Madonna dei Pellegrini


Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate.
Dante

Rzym onieśmiela. Naiwny, zafascynowany sztuką i historią człowiek, z rozbieganym spojrzeniem, ze zmęczonymi stopami i głową rozpaloną wszystkimi wrażeniami może się poczuć trochę słabo wśród tych trawertynowych murów. Najpierw straci wiarę w siebie. Przestanie wierzyć w możliwość ogarnięcia świata. Utraci nadzieję na możliwość archiwistycznego poukładania tego co widziane, przeanalizowane, zapamiętane. Pogrzebie swoją ufność w szansę na zrozumienie tego wszystkiego, co widzi.

Naiwny, zafascynowany sztuką człowiek brodzi wśród dzieł artystów wszelkich czasów, wśród śladów geniuszy wzywanych tu listami papieskimi i zostawiających na czym się dało świadectwa swojego genialnego istnienia. Rzeźby, obrazy, stiuki, szkice, projekty, trakty, wille i ogrody. Wszystko w czyimś bardzo osobliwym wydaniu, w tym królestwie artystycznej anarchii, jaką jest Rzym.

Powiedzmy to szczerze.

Naiwny, zafascynowany sztuką człowiek wystawiony jest w Rzymie na próbę. Niewinne, upragnione tortury zwiedzania sprawią, że szybko poczuje się mały, zagubiony, zdezorientowany w tej artystycznej otchłani.

Niewinny, pełen dobrej wiary widz wędruje przez Rzym, a tu spoglądają na niego, z góry, z resztką nadziei, z pilastrów i sklepień wszyscy Patriarchowie, Sybille, papieże i kardynałowie. Przemawiają do niego inskrypcje- te które rozumie i te których nigdy nie zrozumie.

Caput mundi, pępek świata przejmuje władzę; rzuca człowiekowi wyzwanie rozszarpując na strzępy resztkę nadziei, że ten cokolwiek tu znaczy.

Kiedy ów turysta już opuści szacowne mury pałaców watykańskich, willi kardynalskich, kiedy wyjdzie z siedzib mieszczańskich kolekcji, spojrzy na miasto- zaraz otoczy go tłum Rzymian, w których będzie rozpoznawał grymas z obrazu, gest z rzeźby, postawę gladiatora. To znak, że człowiek już jest stracony, że jest za późno. Rzym działa i nic nie będzie już takie jak było wcześniej. Nic nie będzie, come era prima. Tak jak sztuka nie była już nigdy taka sama po tym, gdy kardynałowie zobaczyli sklepienie Sykstyny, ani gdy zobaczyli przybijanego do krzyża świętego Piotra w kaplicy Cerasi na obrazie z Chiesa di Santa Maria del Popolo, ani też gdy święty Paweł nawrócił się "w sąsiedztwie", w tej samej kaplicy, w swojej drodze do Damaszku, znowu na obrazie Caravaggia.

Zdecydowanie, niewinny człowiek w Rzymie jest stracony. Jak Chrześcijanin rzucony lwom. Może walczyć, może się szarpać, może siłować, może mówić i milczeć; może starać się sfotografować każdy detal, opisać każdy zaułek i zapamiętać każdą ulicę, ale i tak całe miasto raczej go wyśmieje, a z trybuny ktoś pokaże gest Nerona. Kciuk w dół, drogi panie. Musnąłeś zaledwie Rzym, ale nie zżyłeś się z nim i dużo jeszcze musi wody w płytkim Tybrze upłynąć, dużo obcasów musisz zetrzeć w swoich butach, a słońce musi wiele razy wstać i zasnąć, i nawet wypalić znój na Twojej twarzy, a ty i tak pozostaniesz przybyszem, czasowym podrzutkiem na tej ziemi, która nie znosi tymczasowości.

Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie.

Być może zrozumiał to właściciel hotelu, w którym się zatrzymałam. Żeby ulżyć oczom pełnym barokowych detali, nad łóżkiem zawiesił wielką fotografię żelaznej wieży z Paryża. Obraz mówiący: spokojnie, może Rzymu nie poznasz tak jakbyś, maluczki, chciał, nie złamiesz w pełni kodu miasta, nie rozszyfrujesz i nie dosięgniesz ani jego korzeni ani jego kopuł. Bo Rzym się nie zaczyna i nie kończy. Może jedź do Paryża i tam spróbuj rzucić się w odmęty miasta.

Dlatego z niewinnej, naiwnej postawy dobrze zrezygnować jak najszybciej. Poddać się zanim będzie za późno. Zanim się nie zagapimy i nasze życie nie pokaże nam, że jest tu i teraz: zanim wszyscy złodzieje z miasta nie wyciągną nam z plecaka wszystkich portfeli pod kościołem świętego Anioła Stróża, zanim nogi nie odmówią posłuszeństwa, a my nie zatracimy się totalnie w tej idealnej postawie, która żąda od nas i od Rzymu - wszystkiego albo nic.

Póki jest nadzieja, ratuj się w Rzymie kto może.

Co jednak może zrobić niezdeklarowany, który ceni i Rafaela i Pinturicchia, który chce poznać historię Mikołaja V i Innocentego VII, Benedykta XIV, który chce zobaczyć i barok i manieryzm, który chce dotknąć kamieni Via Appia i via Vittorio Emmanuele?

Jak przejść bezkarnie 2000 lat i nic nie stracić ze swojego czasu?  Jak się uratować w tym bezkresie historii? Czego chwycić wśród artystycznych toni? Najlepiej jakiegoś rąbka, detalu, fragmentu. Nabrać w tym nieodpartej konsekwencji i jak Michał Anioł przesuwał się na pochylonych pod kątem rusztowaniach pod sklepieniem Kaplicy Sykstusa przemierzać Rzym, oglądać dzieła centymetr po centymetrze, zatrzymując się na jakimś detalu.

Tak zrobiłam tym razem. Chwyciłam się prawie dosłownie rąbka szaty Madonny w Bazylice Sant'Augustino na obrazie Caravaggia. Spod tego rąbka widać stopy Madonny. W czasach Caravaggia przyczyna kontrowersji. Źródło krytyki, które potem stało się przyczynkiem do artystycznych naśladownictw, bo nagle wszyscy od Włochów po Rubensa (o którym zresztą pewien biograf powiedział z entuzjazmem- "Rubens był Włochem") zechcieli naśladować Caravaggia.

Bazylika położona jest w takim miejscu, ze rozpędzony, wędrujący po granitowych ścieżkach Wiecznego Miasta turysta może ją pominąć. Niektóre mniej porządne przewodniki o niej zapominają, uznając, że Rafaelów i Caravaggiów dla oczu zwykłego śmiertelnika i tak jest w mieście w nadmiarze. Ale jeśli kogoś natchnie, jeśli ktoś już wejdzie po trawertynowych schodach, nagrodę dostanie szybko. W środku panuje ciemność. Z niej wyłaniają się pewne kształty, złocenia, biel marmurów z galerii kardynalskich popiersi. Idealne chiaroscuro dla obrazu Caravaggia.  Po lewej stronie, w ciemnej nawie w marmurowe ramy włożone jest potężne płótno mistrza.

Madonna dei Pellegrini Caravaggia to świadectwo podwójne. Jest w nim i ostatnia miłość Caravaggia, jest i przestąpienie pewnego progu stylistycznego. Piękna Madonna, niepokojąco podobna do ziemskiej miłości Caravaggia, pewnej Leny (Magdaleny...) pochyla się już w tym 1604 roku manierystycznie, przekraczając granice stylów.

Kompozycja składa się z dwóch grup postaci. Caravaggio nie tłoczy ich, ale raczej zanurza w ciemnej jak bezksiężycowa noc przestrzeni. Starszy Włoch koło mnie co chwilę wrzuca euro do mechanizmu do oświetlania obrazu i wpatruje się w niego nieustępliwie. Mówi, że ten jeden obraz wystarczyłby dla całego miasta. Caravaggio wyłania postaci z ich quasi-abstrakcyjnego kontekstu. Z jednej strony- grupa święta, Maria z dość dużym już Dzieciątkiem, nieocenienie piękna. Po drugiej- klęczący pielgrzymi- pellegrini o zmęczonych stopach i wyrazistych twarzach. Jak ten tajemniczy współczesny pielgrzym, który podczas konklawe kilka dni temu przyciągnął uwagę wszystkich fotoreporterów. Ubrany w płócienną sukmanę, bosy, w centrum placu świętego Piotra, na klęczkach.

Przyglądam się po kolei stopom Marii, jej dłoniom, stopom Dzieciątka. Jedną rączką Jezus obejmuje Matkę. To własnie ten cudowny detal, w który się wpatruję i który chce zapamiętać. Który uratuję z tego nadmiaru piękna zobaczonego w Rzymie.  


Justyna Napiórkowska

22 mar 2013

Rzym, miasto otwarte

Kochani,

pozdrawiam Was serdecznie z Rzymu. Niesamowite chwile, wypełnione ważnymi spotkaniami, rozmowami, przeżyciami.

Być tutaj, tak blisko, gdy mamy nowego Papieża, brata Franciszka, jak mówią Włosi, to naprawdę bezcenne. Całe miasto było podzielone trasą maratonu, na ulicach biegacze, Rzym trudny do przemierzenia. Tego dnia jak często w Rzymie współzawodniczyło sacrum z profanum, ciało z duchem. Z jednej strony maratończycy, walczący z własnymi słabościami, krok po kroku, 41 kilometrów, z drugiej skupieni Rzymianie witający nowego Papieża, po drugiej stronie rzeki.    

Rzym - stolica, Roma Capitale - wita papieża! Bardzo, bardzo otwarcie. Takie emocje pamiętam stąd z 2 kwietnia 2005 roku, wtedy zaczynało się jakieś dziwne interregnum, a teraz wszyscy mówią, że nadchodzi mocna zmiana. Na Lateranie, w mozaice absydy obok świętego Piotra stoi maleńka postać święty Franciszek. Dwóch braci - pierwszy Papież i mały wielki Święty. Lateran to dobre miejsce dla nowego papieża, cała jego historia to rozwiązywanie związków między państwem a kościołem, wyznaczanie granic. Ale to także pierwsza brama do Rzymu, pierwsza papieska bazylika. Obrastająca zlotem, mozaikami, relikwiarzami, ołtarzami, relikwiami. Pierwsze miejsce papiestwa, dziś razem z Franciszkiem mające wracać do skromnych początków.

Słyszałam papieskie pozdrowienie z niedzielnego Angelus, gdzie ten łagodny głos Francesca niosły wody Tybru, dosłownie. W niebywały sposób objął nim pół miasta...Niedzielna pierwsza msza papieska, w tym klimacie entuzjazmu, energii, radości, w międzynarodowym tłumie na Placu...W Bazylice, od jednego z polskich księży dostałam obrazek z małą relikwią, z fragmentem papieskiej rewerendy Jana Pawła II. Niezasłużone dary.

Obok tego Rzymu papieskiego, gdzie nowy papież cicho i dyskretnie, ale z wielką mocą zapowiada wielkie zmiany jest Rzym, podszyty kryzysem,  rozczarowany włoską polityką, zbuntowany.

A niżej są korzenie, antyczne z których powoli, przez setki lat wyrastało to miasto.

Rzym daje jakieś poczucie chwilowej niemocy, nadmiarem wszystkiego, gdzie każdy kamień ma swoją historię.

Onieśmiela. Po prostu.

Ale postaram się dla Was napisać tutaj, o ścieżkach Caravaggia, o Tycjanie, o Rzymie papieży i Rzymie dziś!


Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com