22 lut 2012

Gdzie jest młodzieniec Rafaela czyli muzeum utracone


Dziś rano, w samolocie z Brukseli czytałam książkę o restytucji dzieł sztuki. Sporo tam także o kradzieżach. Jest zatrważająco. Proceder trwa. Od czasów antycznych po wiosenną rewolucję w Egipcie. Od Sankt Petersburga po Ayers Rock. Zawsze i wszędzie dzieła sztuki ginęły i wygląda na to, że znikać będą nadal.

Kiedy kilka lat temu byłam w Nepalu opowiadano mi o niebywałym incydencie. W słoneczny dzień na główny plac Kathmandu, Durbar Square, podjechały dwie furgonetki. W biały dzień załadowano na nie bodajże hinduskie rzeźby. Podobno na tyle duże, że trzeba było użyć specjalistycznego sprzętu. Trzy miasta Doliny Kathmandu wpisane są na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Lista UNESCO nie jest wystarczającą tarczą ochronną. A tę kradzież porównać można do wyniesienia kajdanek z pilnie strzeżonego więzienia.  

We Francji jest blisko 45000 kościołów. Sakralny raj dla złodziei. Są na tyle niestrzeżone, że barokowe obrazy, rokokowe rzeźby i pozłacane kandelabry znikają bez śladu, często w kilka chwil. We Francji statystycznie codziennie ma miejsce kradzież dzieł sztuki sakralnej. Potem pakowanie są do kamionetek i jadą w podróż, często prosto do zamawiającego. Do dekoracji wnętrza. Ku uciesze nowego właściciela.

Pół słynnego Muzeum Getty na wzgórzach Malibu w Los Angeles, to przedmioty kupione w podejrzanych okolicznościach. Kolejni dyrektorzy i kuratorzy (często wybitne osobowości) musieli się z tego w ostatnich latach tłumaczyć- przed trybunałami w ograbionych krajach.

Naczelne argumenty?
Są dwa.
Pierwszy -obecnie trochę traci na wartości. Muzea, te w krajach rozwiniętych miałyby być jedyną gwarancją właściwego zabezpieczenia dziedzictwa światowego. Podkreślmy- światowego, a nie narodowego- według zwolenników tej opcji. Przykład- fryzy Partenonu w salach British Museum. Odkąd w Atenach, na Akropolu powstało nowe muzeum sztuki antycznej, Londyn przestaje być dla nich najwłaściwszym miejscem. Ale obecna sytuacja społeczna przysparza argumentów zwolennikom status quo.
Argument numer dwa- sprawia po prostu, że łatwo załamać ręce. Wskazuje, że właściwie wszystkie muzea powinny komuś coś zwrócić. I to byłby efekt domina.

Oczywiście sprawa z młodzieńcem Rafaela jest dość szczególna. Przede wszytskim dlatego, że nie wiemy gdzie jest. Nie wiemy, czy jest- bo mógł przecież zostać zniszczony. Ślad po nim zaginął w czasie II Wojny Światowej. Najpierw rodzina Czartoryskich ukryła go w majątku w Sieniawie, w skrzynce oznaczonej monogramem VRR. V oznaczało Leonarda da Vinci, a drugie R - Rembrandta, Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem. Potem obrazy trafiły w ręce Kaia Mühlmanna, czarnego księcia nazistów, odpowiedzialnego za "sprawy zabezpieczania dzieł sztuki i skarbów kultury", który wywoził z terenów okupowanych co się dało, żeby dekorować tym urzędy gestapowców. Młodzieniec trafił najpewniej do salonu Hansa Franka, na Wawelu. I to właściwie ostatni ślad. 


Do Polski wróciły dwa elementy z monogramu z Sieniawy- V i R, Da Vinci i Rembrandt. Młodzieniec Rafaela nie wrócił. Znaki szczególne? Szynszylowy płaszcz, uważne spojrzenie,subtelny pejzaż za oknem. 


salce Muzeum Czartoryskich w Krakowie pozostała rama tego obrazu, w towarzystwie Damy z Gronostajem. Rama oczekująca na dzieło. 


Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com

21 lut 2012

Autoportret mistrza czyli zrozumieć Nowosielskiego





Dziś mija rok od śmierci Jerzego Nowosielskiego. Rocznica uczczona szlachetnie, bo nową, wspaniałą publikacją na temat malarza. W wydawnictwie "Znak" własnie ukazała się książka redakcji Krystyny Czerni zawierająca zbiór wywiadów Jerzego Nowosielskiego.

Zeszłoroczna publikacja Krystyny Czerni , Nietoperz w świątyni była głosem biografa, szczerą opowieścią dyskretnego obserwatora o tym, kim Jerzy Nowosielski był. Odsłaniała bardziej lub mniej znane wątki z biografii artysty. Uświadomiła, że sacrum często sąsiaduje z profanum. Tym był tytułowy nietoperz w świątyni.  Czasem daleki od doskonałości. Niekiedy potrafiący sprawiać ból i w jakiś sposób nieobliczalny, a niekiedy święty. Jerzy Nowosielski. Po prostu ludzki. Konkretny dowód na to, że najpiękniej, najgłębiej potrafią się modlić grzesznicy. Bo malarstwo Nowosielskiego było także modlitwą.

Nowa książka - "Sztuka po końcu świata" to zbiór tekstów Jerzego Nowosielskiego. A zatem jest to bardziej lub mniej oficjalny wizerunek artysty, złożony wykład poglądów,  autoportret w tekstach. 

W biografii Nowosielskiego Krystyna Czerni cierpliwie zbierała fragmenty, porządkowała wiedzę, sięgała do archiwów. Snuła pasjonująca opowieść o jednym z najwybitniejszych artystów XX wieku. Poprowadziła czytelników do źródła- do prawdy o Nowosielskim i prawdy o świecie.

W tekstach artysty natomiast poprowadzeni jesteśmy przez samego Nowosielskiego wprost do jego duszy, do spraw najważniejszych, w ucieczce od codzienności. Tam, gdzie miejsce dla wiary, nadziei, spraw ponadczasowych.

Justyna Napiórkowska

Autorka Bloga "O sztuce". Blog ten został zwycięzcą konkursu Blog Roku 2010 w dziedzinie kultury.

Z podróży- Bruksela


Znam już chyba wszystkie ekipy wizz air i lotu. Znam menu, wysokości przelotowe i mapę Europy na mojej trasie. Łódź,  Drezno, Kolonia, Maastricht. Wznosimy się, "tu kapitan", osiągamy wysokość przelotową, kanapka, duty free. Obniżamy wysokość lotu.
W Brukseli deszcz. Albo śnieg. Albo słońce. Zazwyczaj wieczór. Czasem poranek.

Znam wszystkie triki podróżnych. Na przykład technikę "na lidera", do stosowania przy nienumerowanych miejscach.
Zgrabnym susem pan w dopasowanym garniturze mija matki z dziećmi na rękach, rodziców składających wózki, wyprzedza peleton zwykłych podróżnych, przejmuje prowadzenie, łokciem zaznacza swój teren, macha biletem przed stewardesą , jeszcze szybka rozmowa, zamaszystym gestem otwiera klapkę w komórce, głos ma teatralny, niesie go po całym korytarzu, niewątpliwie giełda się z nim łączy, a on jak rzymski cesarz przy budowie imperium mówi "bierzemy". Giełda musi być nowojorska, bo warszawska o tej porze już śpi. Potem pan znów przyspiesza, biegnie, prawie zadyszka, ale znów pierwszy,  już zasiada w autobusie, zasiada wygodnie, wzrokiem błądzi, ale nie, on nie jest zagubiony, on raczej nie widzi,  a i tak na płycie lotniska wysiądzie pierwszy, znów zastosuje ten sam repertuar środków, w kontrapoście prześlizgnie się między podróżnymi, wykorzysta moment hamowania, zachwianie równowagi współpodróżnych, zaanglezuje, ale utrzyma pion. I znów jest, pierwszy na schodku, dumnie lecz nie dystyngowanie, kroczy, pod górę, do samolotu; zaraz zajmie dwa nienumerowane miejsca i wzrokiem będzie poszukiwać nieobecnego znajomego, dla którego z czystej przyjaźni miejsce zajął. Obejmie spojrzeniem jeszcze panią usilnie starającą się ułożyć swój bagaż na półce nad fotelami, obejmie, ale nie pomoże, bo dla niego czas czynów, czas działania już minął. Teraz trwa antrakt przed następną sceną, teraz trzeba zbierać siły na kolejny etap. Lot minie szybko, krótka drzemka, może pasjans na komórce, a potem znów wróci do walki o pierwszeństwo. Czeka, bo kiedy tylko zgaśnie napis "zapiąć pasy", on pierwszy zerwie się na równe nogi i wystartuje w wąskie kuluary i przepastne hale terminala.
Potem go minę, będzie czekał na bagaż. Pechowo, jego walizka przybywa ostatnia. A może czeka nie tu gdzie trzeba?

Bruksela. W Warszawie pracuję sama wyznaczając sobie czas i zadania. Tu wpisuję się w rytm lokalny. Pobudka w ciemności, szybka kawa z rogalikiem, autobus. Czasem tył autobusu umyka przede mną. Czasem, taxi! Czasem metro. Stacja Schuman, w dzielnicy europejskiej. Ta stacja jest jak symbol Europy. Wokół międzynarodowy gwar, a stacja od lat w budowie. Gdzieś za przepierzeniami trwają prace, choć na zewnątrz nic się nie zmienia i całe podziemie jest opakowane jak instalacja Christo, w płyty wiórowe i rusztowania. Europa w budowie, w większym lub mniejszym chaosie.

Po pracy spaceruję po mieście. Zagaduje do mnie człowiek. Cały dobytek ma ze sobą, dwie plastikowe torby. Zarost kilkudniowy. Czy nie mam przypadkiem euro, czy nie pomogę? Pytam pani ze sklepiku obok czy go zna i on czy zbiera na przyzwoity cel. Ona potwierdza. Mówi, że nazywa się Adbel. Adbel jest bezdomny, przyjechał 16 lat temu z Maghrebu. Pytam się go na co ma ochotę. Mówi, że na "giant". Nie wiem co to jest, on proponuje, że zaraz mi pokaże. Prowadzi mnie do baru quicka. Giant, zestaw- hamburger, frytki, cola. Abdel mi tłumaczy, żebym koniecznie kupiła mu też  dodatkowy majonez . I nie zapomniała o słomce. Bonne action. Dobry uczynek.  Abdel mówi, że trafię do raju. Pewnie nie będzie to aż tak proste.

Dotykają mnie promienie słońca. Jest miło. C`est agréable. Jest prawie wiosna. Pójdę na wystawę Cy Twombly, w Bozar.

Na zdjęciu : Bruksela, Mont des Arts, naprzeciw Grand Place, po prawej Galeria sztuki Katarzyny Napiórkowskiej

Justyna Napiórkowska www.osztuce.blogspot.com

Na marginesie:

W zeszłym roku, za Waszą sprawą doświadczyłam niewiarygodnych emocji, zdobywając dwa tytułu w konkursie Blog Roku 2010.

Teraz chcę przedstawić Wam kilka blogów, jeśli ich jeszcze nie znacie!

Zorkownia- czyli barbarzyńca w hospicyjnym ogrodzie. Absolutnie wyjątkowy blog. Pokochacie go od pierwszych słów!

Blog Ojca Leona Knabitazwycięzca w dziedzinie blogów profesjonalnych. Wspaniale mieć takiego Konkurenta! Z pewnością zasługuje na laur- to naprawdę blog z sercem i serdecznością dla wszystkich Czytelników.


Blog Moniki Zakrzewskiej poznałam w zeszłym roku. Od Autorki usłyszałam wówczas bardzo wiele miłych słów. A jej blog- to filmowa podróż w czasie, do epoki niemego kina, fascynujących osobowości i barwnych wydarzeń z czasów minionych.

Blog Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiejowoc konsekwentnej pracy kilku osób. Autorki wkładają bardzo dużo pracy i zaangażowania w tworzenie tego przewodnika dla kolekcjonerów, pasjonatów sztuki, debiutantów i tych którzy chcą wiedzieć więcej.


14 lut 2012

Wenus i Kupidyn według Bronzino, czyli król w potrzasku




Alegoria Wenus i Kupidyna z National Gallery w Londynie, obraz, który powstał blisko pół tysiąca lat temu, a w jakiś sposób pozostaje aktualny. Sensualna strona miłości z jej czarnymi stronami. Malarskie kompendium wiedzy o skutkach  uczuć. Stateczny Bronzino, malarz florenckiego dworu w eksplozji zmysłowości.

Obraz powstał ze szczególnej okazji. Był książęcym podarunkiem dla króla Francji, Franciszka I. Zamówił go w 1546 roku najpewniej Cosmo di Medici, u malarza, który kilka lat wcześniej przygotowywał dekoracje na ślub Cosmy i Eleonory Toledańskiej. Potem pięknie sportretował florencki dwór, Eleonorę, jej męża, syna- małego Giovanniego i co ważniejszych dworzan.

Na portretach rodzinnych- esencja powagi i dostojeństwo. Na obrazie z Londynu- zmysłowe szaleństwo, w którego centrum jest naga Wenus i obejmujący ją młody Kupidyn. Symbole miłości w finezyjnym geście, wyglądają jak porcelanowe figurki. Robi się niebezpiecznie, kiedy pomyślimy, że Kupidyn uważany był za syna Wenus. A wokół centralnej pary - alegorie wszystkiego, co towarzyszy zmysłowej miłości. Jest Zazdrość, jest Zdrada, jest Oszustwo, jest też Rozkosz, jest Cierpienie. Są płatki róż i plastry miodu, ale są i kolce. I jeszcze niewinne gołąbki i odkrywające ułudę, zrzucone maski. Obraz wypełniony narracją jak barwny arras. Nie poddaje się łatwym interpretacjom.

Śmiały gest, wysłać taki obraz jako dar dla króla Francji, w którego biografii figurują głownie wojny i podboje. Czemu ta śmiałość miała służyć? Czy była aluzją do erotycznych poczynań króla? A może miała nieść przesłanie miłości?

Pozdrawiam Was walentynkowo. Tych zakochanych i tych jeszcze nie zakochanych ;-)

Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com


AKTUALIZACJA 2021
Zapraszam do wysłuchania podcastu O sztuce :) 

2 lut 2012

Wisława Szymborska i festiwal zwykłości

1 lutego 2012


Wieczorem przyleciałam do Warszawy. Lotnisko, pasy, samoloty wyglądały jakby były pokryte białym pyłem. Powietrze nieruchome, przezroczyste. Cisza mroźnej nocy.  

Po chwili dowiedziałem się, że odeszła Wisława Szymborska. Tak zapamiętam tę wiadomość, w scenerii Warszawy, w okowach zimy.  

Pierwsza myśl, oczywista: "Nic dwa razy". 

"...zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny..."* 

Umarła bez rutyny, śmiercią poetki, we śnie.  

Szczególnie wspominam wiersz "Cebula". Jego interpretacja była moim zadaniem na egzaminie wstępnym do liceum. Jako piętnastolatka odkrywałam poezję, poczułam dotyk dorosłości, powagę tematu. Cebula. Zwykły przedmiot sfabularyzowany tak, że stał się centrum wszechświata. Opowieść o niedoskonałości człowieka, wiersz jak lustro dla przeglądającego się. Odtąd chciałam myśleć, czuć, tak jak Wisława Szymborska czuła w wierszach.  

Wisława Szymborska wciąż dawkowała nam siebie- tak niedostępna, tak trwająca na orbicie naszego świata- polityki, celebrytów, codzienności. A jednocześnie z tej codzienności w słowach pojemnych jak oceany podawała esencję tego, co dla człowieka naprawdę istotne.

Dostarczając chwil olśnienia. 

Jak dobrze, że pojawiło się jeszcze "Milczenie roślin", ostatni tomik poezji.
Jak żal, że odeszła.
W milczeniu pozostał smutek. "Umrzeć- tego kotu się nie robi"**. Tego światu się nie robi!

9 lutego, czwartek
Festiwal zwykłości

Pogrzeb Wisławy Szymborskiej w Krakowie.

Przychodzą mi do głowy różne refleksje, w głębi duszy buntuję się wobec tego festiwalu, który urządziła Szymborskiej pośmiertnie telewizja. Pomnik z plasteliny. Wszyscy wyprzedzają się w swoich opowieściach o zwykłości Szymborskiej. Miła, starsza pani. Sympatyczna. Zabawna. Przytaczane są ładne rymy. Coś jednak mi tu nie pasuje. Jedna z największych poetek XX wieku sprowadzona do roli wesołej pani. Pokazana jako królowa bon motów. Staruszka niewinnie zafascynowana bokserem. Podlewająca paprotki i głaszcząca kota. A potem popalająca papierosy w niebie, w towarzystwie Elli Fitzgerald.

Za dużo jak dla mnie tych przyziemności. Za dużo tego poluźniania gorsetu.
Mam niekiedy wrażenie, że niekoniecznie z takiej trywializacji za życia była Szymborska zadowolona. Jeśli Szymborska zostawiała swój życiorys między linijkami swoich wierszy, to i tym razem udało jej się zmylić tłum. Jakby osobną osobą była ta pisząca wiersze, a osobną ta wystawiająca się na widok publiczny. Od tej piszącej, wielkiej Szymborskiej oddalili nas ci wkładający jej całe życie, rytuały, nawyki  w ramy codzienności. 


Może jest to naturalne, tak po prostu musi być. Ale mimo wszystko to dla mnie smutne. 


Największą cechą jej poezji dla mnie było całkowite zburzenie dystansu między narratorem czytelnikiem, opisywanie doświadczeń, które są, muszą być udziałem każdego. Celebrycki wizerunek Szymborskiej, sprowadzenie jej życia do kilku spraw zagłuszył tę cichą , zakotwiczoną w głębi duszy uniwersalność. 
  

* Wisława Szymborska, "Nic dwa razy"
** Wisława Szymborska "Kot w pustym mieszkaniu"
Fotografia: źródło- Onet.pl 


Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com