28 sie 2011

Złoty Kraków


Spędziłam chwilę w Krakowie.
Pociąg, którym jechałam z Warszawy  najpierw pędził po równinie, potem od połowy trasy brnął powoli, po galicyjsku- spóźniał się w nieskończoność. Za oknem pejzaż, gęstniejący, wypełniający się zielonymi wzgórzami.
Późnym popołudniem dotarłam do Krakowa. Wyjście z dworca w wielojęzycznym tłumie prowadzi najpierw wzdłuż stall rozstawionych przez bukinistów. Potem marmury centrum handlowego (buty, torebki, ubrania!), esplanada przed dworcem, lśniąca kostka, metaliczny, światowy połysk hotelu andel`s...

Ale dalej pojawia się znów Kraków, który znam lepiej i lubię bardziej- po prawej Hotel Polonia, który został jak ostoja niezmienionego miasta, dumnie wypina swoją fasadę łuszczących się tynków. To gdzieś tam dalej, w tym kierunku można zaglądać przez ciężkie bramy do korytarzy kamienic i szukać galicyjskich reliktów. Jak ten mój ulubiony napis z jednej z kamienic, chyba przy ulicy Pawiej:
"służbie uprasza się wchodzić tylnemi drzwiami".


Mieszkałam w miejscu, które nie zna nocy, w kamienicy położonej przy samym krakowskim rynku. Z okna można było objąć wzrokiem dachy Sukiennic, kościoła świętego Wojciecha, płytę rynku bez chwili przerwy wypełnioną ludzkim szafarzem i szumem, jaki wytworzyć potrafi tylko to miasto. Zgiełk warszawskiego Rynku Starego Miasta jest inny, a jeszcze inny, bardziej zorganizowany jest gwar poznańskiego rynku. Tu w Krakowie mamy do czynienia z dźwiękiem, który mogę porównać tylko do procesu strojenia instrumentów przez orkiestrę symfoniczną! Każdy w swoim rytmie! Krakowski Rynek zdjął nareszcie wszystkie rusztowania, odsłonił Sukiennice, odkrył Kościół Mariacki, loggie, balkony i wieżyczki. Na Rynku pojawiła się fontanna, trochę podobna do tej sprzed piramidy Luwru (toutes proportions gardées!). W Kościele Mariackim skupiłam się na ołtarzu Wita Stwosza, jak na Biblii.  

Tym razem szukałam miejsc artystów. Dom Wita Stwosza, ogrody Mehoffera, pracownia Kantora. Dzielnica Bartolommeo Berecciego, gdzie pracował projektując Kaplicę Zygmuntowską. Mieszkanie Miłosza przy Bogusławskiego, skąd wyruszał na spacery po Plantach (albo na wycieczki do Aquaparku, tak!). Jaka była codzienność artystów, jakimi ścieżkami chodzili? Na co patrzyli, co ich inspirowało? Fascynująca podróż!
 
Miałam wspaniały spacer po krakowskim Kazimierzu. Kawa z najlepszym czekoladowym ciastkiem w dawnym zakładzie kuśnierskim, sklepiki z antykami, spacer w cieniu potężnych gotyckich "katedr", które wystawiał szukający odkupienia za swoją zbyt popędliwą naturę Kazimierz Wielki. Chciałam dotrzeć na Skałkę, do Miłosza, nie zdążyłam, rozpływając się w przyjemnościach chwili doczesnej. Między kawiarenkami kazimierskiego sztetl wędrowałam kartograficznym szlakiem Starego Testamentu, między ulicami Estery i Izaaka.

W ciągu dnia było upalnie, ale wieczór krakowski objął mnie miłym chłodem, po krótkim deszczu, burzy, która szarymi chmurami na moment zaszyła niebo. Ulice błyszczały, powietrze parowało, tłum na rynku gęstniał. W Krakowie noc jest krótka, a poranki zachwycające. Kwiaciarki rozstawiają barwne bukiety, w akompaniamencie dzwonów kościołów!

Przesyłam Państwu najlepsze myśli z Krakowa!



Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com

13 sie 2011

Biennale w Wenecji

Wenecja to wyjątkowe miejsce do celebrowania ślubów i rocznic. 
Zwłaszcza, jeśli świętuje się tak efektownie jak włoska para królewska Umberto I i Małgorzata Sabaudzka. To dla uczczenia ich srebrnych godów miasto Wenecja zorganizowało w 1893 roku ogromną wystawę sztuki. Wystawę, która stała się zaczątkiem najważniejszego wydarzenia międzynarodowego obiegu artystycznego, Biennale w Wenecji!
więcej : w portalu Zwierciadło 
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com

6 sie 2011

Roman Opałka (1931- 2011)


Podobno wszystko zaczęło się w kawiarni Hotelu Bristol, gdzie nad kartką papieru Roman Opałka czekał na kogoś, może narzeczoną, może znajomą. Czekał i odczuwał ciążenie czasu. Z tego poczucia miał się narodzić jeden z najbardziej konsekwentnych artystycznych projektów XX w sztuce współczesnej, ten, dzięki któremu o Opałce dziś uczą się studenci na Sorbonie i w New York University.

Roman Opałka zmarł 6 sierpnia w rzymskim szpitalu. Miał 79 lat.

Zakończył zatem swój niezwykły artystyczny projekt, ten, w którym rejestrował przemijanie. Każdego dnia artysta fotografował się i wciąż rozjaśnianą barwą notował kolejne cyfry. I tak od czterdziestu lat.

Pozostaję ze wspomnieniem kilku rozmów, ostatniego wspaniałego spotkania w Muzeum Sztuki w Łodzi. Pozostaję też z nieodgadnioną tajemnicą tej niebywałej konsekwencji, ba, uporu, z jakim tworzył kolejne "detale", czyli obrazy z zapisem kolejnych liczb. Jego paleta blakła, od czerni przez szarości- ku jakiejś pierwotnej bieli z jej szpitalną estetyką, ku pustce, ku białej karcie, nicości.
Ku śmierci, syntetyzując Jego zamysł artystyczny.

Twórczość Romana Opałki, przemyślana, chłodna, niemal mechaniczna to znakomity przykład tego czym może być sztuka współczesna, z jej żądaniem ogromnego poświęcenia, cierpliwej konsekwencji, totalnego zrymowania życia artysty z dziełem. Bo w malowaniu towarzyszył postulat stworzenia dzieła totalnego, którego współautorem jest dany artyście czas życia. Dziś dzieło to można uznać za skończone.

Na zdjęciu: Roman Opałka, Justyna Napiórkowska
foto: wyborcza.pl
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com

1 sie 2011

Powstanie Warszawskie


W jak "wybuch" albo "wystąpienie". 

To hasło 67 lat temu, 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17.00 zelektryzowało tysiące Warszawiaków.

Pamiętajmy o nich. Zatrzymajmy się na chwilę. Oddajmy hołd. 

Gloria Victis!


Kilka lat temu w Warszawie zobaczyłam coś, co naprawdę zrobiło na mnie wrażenie.
Metro, stacja Politechnika. Starsza pani kupowała w kiosku ruchu bilet.
Poprosiła o zniżkowy, pokazała swoją legitymację kombatancką, powiedziała, że walczyła w Powstaniu.
Pracujący w kiosku młody mężczyzna, właściwie jeszcze chłopak wstał, wyszedł zza kontuaru i stanął przed nią na baczność. Powiedział, że to dla niego zaszczyt uścisnąć jej dłoń. Starsza pani miała łzy w oczach.

Mała, zwykła, miejska sytuacja, która połączyła ludzi. Nicią emocji zszyła to co przed kilkudziesięciu laty i współcześnie. W jednym uścisku dłoni zamknęła wszystko co może pomieścić się między pokoleniami tych co walczyli i tych co żyją w poranionej, z popiołów wznoszonej stolicy.
Ale pięknej!
Jak tej z piosenki!





PS Dla nabrania dystansu do spraw Powstania proponuję lekturę zbioru esejów Tomasza Łubieńskiego, "Ani tryumf ani zgon".
Przeczytałam, wiele spraw pozostało dla mnie takich samych,
ale dla niektórych - odrobinę zmieniła się optyka. 

Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com