30 mar 2011

Rzym w 47 minut


Od kilku lat prawie co roku, na początku wiosny jestem w Rzymie. Zbiegiem okoliczności, bo misterny plan pewnie by mi się nie powiódł. Okazja schwytana w dłonie. Na przykład tranzyt na rzymskim lotnisku.  Zdarzył mi się kilka lat temu. Raptem kilka godzin międzylądowania na włoskiej ziemi  i alternatywa. Czy spędzić je na Fiumicino? Nie , do Rzymu jechać, bo jest za blisko, jego antyczne serce pulsuje tu za głośno. Nie wytrzymałabym popołudnia na lotnisku nad filiżanką cappuccino. Jadę!


Termini, dworzec. Piazza Repubblica. Stąd najpierw fragment arteriami, przez młode miasto, wyłożone chodnikami i obłożone trawertynem 150 lat temu, z okazji zjednoczenia Włoch. Tu buchają najmniej barokowe fontanny, tu arkady Piazza Repubbliki dają dodatkowy cień damom w kapeluszach, tu panowie w jasnych marynarkach zaczytują się w codziennych gazetach.  Tu carabinieri są szczególnie przystojni. Motorini - szczególnie głośne. Towarzystwo w kawiarniach - wyjątkowo dystyngowane, szeleszczące płachtami Corriere della sera.  

Teraz zbiegam w dół, w kierunku Piazza Venezia. Monument Vittoria Emanuela, słynny bezowy tort weselny bielejący na zawsze lazurowym niebie odwraca uwagę od szlachetnej sieny z murów Palazzo Venezia.


Po chwili wąskie przejście i  pojawia się Largo Argentina, zacieniony plac w obramieniu ulic. Miejsce, gdzie można spojrzeć w ziemię, w poszukiwaniu korzeni antyku. Tu, poniżej poziomu gruntu współczesnego miasta wyrastają z ziemi kanelowane kolumny, wśród garstki cudownych pinii.

Mam tu dwa swoje miejsca. Księgarnia Feltrinelli. Automatyczne drzwi otwierają się przede mną jakbym posiadała magiczną formułę - Sezamie , otwórz się. Książki, książki, miliony książek. Zapach słowa drukowanego wymieszany z zapachem świeżej kawy. Raj ziemski, z którego wyniosę tyle ile udźwignę, kilka razy sięgając i odkładając tych Alessandro Baricco, Primo Levich, Antoni Tabucchich, Umbertów Eco...

Po drugiej stronie placu - sklep z koronkami. Materie delikatne jak pajęczyna, miękkie jak aksamit. Setki kolorów, piętrzące się bele. Trzy pokolenia sprzedawców przez okna swojego magazynu od dziesiątek lat obserwują cichy plac, najbardziej grecki z rzymskich placów, budowany ponad dwa tysiące lat temu przy pomocy Greków.

Chcę dojść do Campo di Fiori.

Czasu niewiele, uliczki kręte. Rzymu nie znałam wtedy jeszcze dobrze. Ale czy Rzym można znać dobrze?

Rozglądam się, chcę spytać o drogę. Pojawia się tuż obok mnie pomocny Włoch. Dokąd ? Campo do Fiori? Pierwsza w lewo, na rozwidleniu w prawo, 200 metrów, koło kawiarni skręcić i już. Biegnę. Skręcam gdzie indziej, bo jakaś fasada z puttami przyciąga moją uwagę. Docieram do placu, tego dnia pełnego sprzedawców owoców. Zdziwienie- Włoch, który pokazywał mi drogę już tu jest. Uśmiecha się z daleka.  Czy powinno mnie to zdziwić?
Jest jeszcze chłodno, więc skorzystam z okazji, żeby napić się gorącej czekolady, spoglądając na profil Giordana Bruna w kordonie barwnych straganów.

Czas wracać, na lotnisko. Zostaje słodki smak, smak Rzymu dotkniętego w przelocie.


P.S. Byłam w Rzymie w tych dniach także sześć lat temu, przez kilka dni, które zapadły Polakom na długo w pamięć. Byłam wtedy na Placu Świętego Piotra. Podzielę się z Państwem później ( pewnie jeszcze dziś ) notatką z tych dni.
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com

25 mar 2011

Poliptyk wieniawski, czyli księga arcydzieł polskich


Poliptyk wieniawski to arcydzieło, które zmusi mnie do nadużywania trybu przypuszczającego. 
A to dlatego, że o jego autorze nie wiemy wiele. 

Od powstania poliptyku minęły ponad cztery stulecia. Zdolny artysta - snycerz i malarz ukończył go w 1544 roku. To nie jest czas odległy dla historyków sztuki. Wielu wcześniejszych artystów swoje dzieła sygnowało dumnym "fecit", czyli "wykonał".  Inaczej z autorem poliptyku. Przez lata widziano na nim monogram M.N. Ten jednak, jak się okazało umieszczony był na wierzchniej, późniejszej warstwie farby. 
Kim był zatem prawdziwy autor z Wieniawy? 

 Pochodził najpewniej z Krakowa. Być może nazywał się Stwosz. Stanisław Stwosz, syn Wita.
Urodził się około roku, gdy jego ojciec wykonywał pierwsze cięcia w blokach drewna lipowego. 
Był rówieśnikiem Ołtarza Mariackiego. Ale - znów - to tylko hipoteza. Niewątpliwie jednak wcześniejszy o pół wieku ołtarz wielkiego Wita z królewskiego Krakowa był inspiracją dla tajemniczego rzeźbiarza z Wieniawy. 

Z drugiej strony poliptyk wieniawski to dzieło wyjątkowe, bo wciąż wpisane w swój oryginalny kontekst. Poliptyk można oglądać do dzisiaj w kaplicy, do której powstał. To rzadkie w kraju, któremu wiele ukradziono, więcej jeszcze zniszczono, a trochę zinwentaryzowano i ułożono w gablotach muzealnych. Poliptyk nadal towarzyszy liturgiom, okadzają go wonności, zimą obejmują oddechy wiernych.

Wewnętrzna strona ołtarza, to snycerski tryptyk z historią świętego Stanisława.Jak na taki męczeński żywot przystało jest tu zatem napięcie, jest kryminał, jest siepanie mieczem. Popatrzcie na twarze uczestników sceny - czy nie przypominają Wam mieszczan krakowskich, których rozpoznać można w ołtarzu Wita Stwosza? Te same ekspresyjne gesty, kręcone włosy, napięte postawy.  

Snycerski tryptyk wart byłby samodzielnie umieszczenia w historii sztuki polskiej. Ale Poliptyk z Wieniawy to także verso, druga, malarska strona medalu. Ołtarz zamknięty staje się opowieścią o Męce Pańskiej. Narracja przeprowadzona jest  z niebywałym kunsztem, z dbałością o detal. Stłoczone postaci asystują w Triduum Chrystusa. Kontrastowe barwy wzmagają dramatyzm.

Sama Wieniawa położona jest w okolicach Przysuchy*. W obecnej Rzeczpospolitej to miejsce koło centrum, powiedziałabym pod sercem. Bliskie na wycieczkę, skądkolwiek byście jechali ;-)! 

Miłej niedzieli!  


*Nomen omen. Pamiętam niegdyś skazane na niepowodzenie poszukiwanie miejsca, gdzie można się napić herbaty w Przysusze. Pani barmanka z lokalnej gospody na pytanie o herbatę zdziwiła się i wykonała gest sklepowej z Bułhakowa- z niewiadomych przyczyn obraziła się ;). 

Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com

18 mar 2011

Z Krakowa do Warszawy

18 marca 1596 roku 

Data jakich wiele. Wydarzenie epokowe.

Król Zygmunt III Waza przenosi stolicę z Krakowa do Warszawy.

Pół wieku później jego syn, Władysław IV Waza wystawi poza murami miasta, na skarpie mazowieckiej pomnik. Ufundował ojcu granitową kolumnę, a na jej zwieńczeniu postawił króla z brązu.

Czy przypadkiem król  spogląda z niej w stronę południa? Czy i on tęsknił za Krakowem, jak ja, 415 lat później?

Oto subiektywna lista tego, czego król z Krakowa do Warszawy nie przeniósł ;-).

1. Bramy Floriańskiej, z której patron od pożarów spogląda na miasto, a której przejście jest jak podróż w czasie, ale bez konsekwencji.

2. Alma Mater, najstarszej, najczcigodniejszej.

3. Wszystkich krakowskich świętych i błogosławionych (a liczba to pokaźna).

4.  Ołtarza Wita Stwosza z Marią, której twarz jest dziewczęca, a dłonie filigranowe, choć w proporcji duże jak przedramię postawnego mężczyzny.

5. Miasta narastającej architektury. Z murów romańskich wyrastają sklepienia gotyckie. Ze ścian gotyckich wynurzają się barokowe ołtarze. Z barokowej panoramy miasta wydobywają się  secesyjne osobliwości. Nawet kominy Nowej Huty nie zdołały zniszczyć tego harmonijnego współistnienia czasów, epok, stylów.

6. Krużganków w zakonie Franciszkanów, wyjętych spod działania czasu, z ich chłodem i imponującą galerią biskupów w purpurach. Wspaniałych witraży Wyspiańskiego, po których zamontowaniu skromny autor powiedział :"Dobrze.Całkiem dobrze". Kościoła Dominikanów z ogromnymi płótnami Dolabelli i kaplicą świętego Jacka otoczonego barwnym nimbem witraży, do zobaczenia zwłaszcza w słoneczne dni.

7. Wszystkich głów wawelskich, z kasetonów sali Poselskiej Zamku, tych gniewnych i tych rozbawionych.

8. Najpiękniejszej renesansowej kaplicy na Północ od Alp, ze szczątkami ostatnich Jagiellonów w marmurowych sarkofagach.

9. Krajobrazu dość równinnego, ale z niespodziewanymi karbowaniami. Jak te w okolicy Lanckorony, gdzie wśród gęstej jak mech, rozłożonej na wzniesieniach zieleni wyrastają zabudowania Kalwarii.

10. Kawiarenki przy ulicy Brackiej, tam gdzie kawę pija się na trotuarze, przy ławce jak z teatru Kantora. Zaułku Niewiernego Tomasza. Winorośli z murów Kazimierza. Dźwięków z Piwnicy pod Baranami. Teatru Starego. Siemiradzkiego, Chełmońskiego, Fałata z Sukiennic. Pracowni Boznańskiej przy ulicy Słowackiego. Damy z Gronostajem Leonarda. Mickiewicza,  który miasta nigdy nie odwiedził, a znalazł się na pomniku w jego centrum. Klatki schodowej z instrukcją "Służbę uprasza się wchodzić tylnemi drzwiami", to przy ulicy Pawiej. Miłosza, Szymborskiej i Nigela Kennediego. Wielu innych...Lista jest niewyczerpana.

Czy chcecie coś do niej dodać?

Miłego weekendu!

PS Na potrzeby tego tekstu zapomniałam o chronologii rozciągając obecność króla w czasie ;-)
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com

14 mar 2011

Lekcja sztuki współczesnej - Luc Tuymans


Należę do tych, którzy wierzą w przetrwanie malarstwa.

Dzisiaj chce opowiedzieć o malarzu, który do tej wiary dodał uzasadnienie. Mowa będzie o Lucu Tuymansie, ostatnim "flamandzkim prymitywie". Kim jest artysta podziwiany przez Wilhelma Sasnala?

To malarz nie z przyzwyczajenia wierny swojemu medium, ale twórczo je podejmujący i adaptujący do malarstwa wiedzę i praktykę z innych dziedzin. Na przykład filmu, któremu  w formie video art poświęcał się przez kilka lat, żeby potem wrócić do obrazu na sztalugach.

Jego wystawę w Brukseli zobaczyłam jak film, w biegu, w wielkim pośpiechu. Wiedzą o tym moi towarzysze. Luc Tuymans w 8 minut. Mam jednak wrażenie, że takie migawkowe oglądanie właśnie Tuymansa to dobry punkt wyjścia. 8 minut to tyle ile trwają zwykle serwisy informacyjne. W obrazach Tuymansa, jak w telewizyjnych wiadomościach, wchodzimy w świat kadrów, migawek, które niekiedy mogą na dłużej zawisnąć w nieograniczonej przestrzeni naszej pamięci. Luc Tuymans pojął to co trudne, kumulując w swoich obrazach malarski x faktor, coś co sprawia, że niepokoją, trwają, zostają w pamięci niezależnie od woli widza.  

Czemu służyły rysunki w Lascaux? Nie wiemy tego dokladnie, ale można przypuszczać, że dla ówczesnych było pra-lustrem na kamiennej pra-ścianie jaskini, uświadomieniem odrębności i odbiciem jednostkowego losu. Zatrzymaniem życia, bo i pierwotni przecież wiedzieli, że życie przemija.

Co jednak ma sztuka Luca Tuymansa do rysunków naskalnych? I u niego w moim odczuciu towarzyszy potrzeba dokumentacji, potrzeba zatrzymania kadru, zachowania obrazu zobaczonego.

Obrazy Tuymansa są  pozbawione narracji. Jego sztukę charakteryzuje podwójny zabieg - z jednej strony artysta "przycina" obraz do przedstawionego kadru, odbierając motywom ich dotychczasowy kontekst. Z drugiej - malarz rozbiela paletę, stawiając tym samym obraz na pograniczu rzeczywistości i wizji sennej. Oba te zabiegi sprawiają, że to co wynika z rzeczywistości, zostaje z niej wykorzenione. Nabiera nowego kontekstu. Daje potężną przestrzeń do interpretacji.


Tak jak w obrazie przedstawiającym tors, skadrowany fragment nagiego ciała. Nic tu zdrożnego. Może to dziecko? Może porcelanowa lalka. Gdy podchodzimy blisko obrazu, okazuje się, że powierzchnia płótna pokryta jest mocnymi spękaniami, nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego pojawiającymi się na gładkiej, czystej powierzchni. Interpretacje? Jesteśmy na szczycie piramidy, obraz można rozumieć na wiele sposobów. Taki motyw możemy widzieć wśród szczątków rozbitego samolotu, wśród gruzów Haiti czy Japonii, w zdjęciach ze Srebrenicy czy Rwandy, w dokumentacji przechwyconej pedofilom, w aktach policyjnych poświęconych maltretowanym maleńkim dzieciom.

Jednak w przekazie Tuymansa- te bóle współczesnego  świata ubrane są w formę, która ma moc uwrażliwiania, dale możliwość empatii, prawdziwie przybliża poruszany temat. Inaczej niż w chłodnych telewizyjnych przekazach, gdzie liczy się obiektywność, a nie współodczuwanie.

I tu własnie leży moc sztuki współczesnej.
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com

8 mar 2011

Zofia Stryjeńska na dzień kobiet


Tadeusz Grzymała Lubański. 
Tak sto lat temu, 1 października 1911 roku nazywała się dziewczyna ze zdjęcia, Zofia Stryjeńska. 

Buzia niewinna, charakter twardy. 

W Akademii Monachijskiej nie mogły studiować kobiety, dlatego Stryjeńska przebrała się za mężczyznę.
Została rozpoznana przez innych studentów, musiała wrócić do Krakowa. 

Została jedną z najważniejszych malarek swoich czasów, z realizacjami na Wystawie Światowej w  Paryżu. 

Odważna i zdeterminowana jak Maria Skłodowska. 
 Amazonka sztuki. 
Patronka kobiet nieprzejednanych.

Mimo tego czuję jednak, że kwiaty w dzień kobiet by przyjęła. 
Bo konieczność walczenia o swoje miejsce nie odebrała nic z jej kobiecości.
  





Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com

7 mar 2011

Profesor Andrzej Kreutz Majewski


Są dni, które jak gwiazdy spadające z gwiazdozbiorów w mroźną noc łączą niebo i ziemię. Zdajemy sobie wtedy sprawę, że coś we Wszechświecie zajaśniało przez chwilę blaskiem niezwykłym, by po chwili zgasnąć, zostawiając wrażenie, wspomnienie, puste niebo.

Dotykamy tej  pustki, której już  nie wypełni rozmowa z Kimś. Gonimy własne myśli, konfrontujemy się z poczuciem straty. Dostrzegamy wartości pozostawione nam przez spotkania z Ludźmi, którzy odchodzą. Przywołujemy niezmiennie słowa księdza Jana Twardowskiego.

Dziś pożegnaliśmy profesora Andrzeja Kreutza Majewskiego, w poczuciu smutku i niedokończonej rozmowy.

Uroczystości pożegnalne odbyły się w Wilanowie. To miejsce, które spięło naszą przyjaźń z Profesorem w ramach danego jej, krótkiego czasu. Tam kilka lat temu razem z moją mamą poznałyśmy Pana Profesora. Potem były wspólne wystawy - w naszej Galerii w Bristolu, gdzie Pan Profesor pojawiał się na wernisażu dystyngowany, wytworny,  promieniujący radością.  Minister Kultury, Pan Waldemar Dąbrowski powiedział dziś, że Andrzej Kreutz Majewski szczodrze obdarzał nie tylko swoim talentem- tym który pozwolił mu realizować wybitne scenografie w najlepszych teatrach świata. Obdarzał także przyjaźnią - rozumianą jako jakaś taka niezwykła uwaga poświęcona innym. Wśród jego współpracowników, w pewnym sensie uczniów są artyści wybitni- Boris Kudlička, Mariusz Treliński. My wszyscy, jego rozmówcy stawaliśmy się uczniami Mistrza, artysty, który obdarzał nas wielką życzliwością.

Pamiętamy dziecięcą energię , którą miał dla nowych pomysłów, ten entuzjazm - gdy pojawiała się nowa artystyczna wizja, tę niecierpliwość, która nadawała rytm tworzenia, wbrew rytmowi codzienności.

Pamiętamy te zabawne, radosne momenty - podróże zabytkowym Rolls-Roycem o purpurowym wnętrzu.

Profesor afirmował życie, choć jego sztuka podszyta jest niepokojem. W jego malarstwie jest to, co nieuniknione. Jest przemierzanie Styksu.
Jego martwe natury to współczesne vanitas, tknięte motywem przemijania, choć po ludzku piękne.

Dziękuję za te wspaniałe spotkania, za te wyjątkowe rozmowy o malarstwie, o teatrze.

Dziękuję, Panie Profesorze, dziękuję, Andrzeju!

I wspominam wernisaż, sprzed dwóch lat...Pamiętam, że Profesor lubił te zdjęcia, dlatego decyduję się dzisiaj je pokazać.


Profesor Andrzej Kreutz Majewski, Katarzyna Napiórkowska, Waldemar Dąbrowski 
Waldemar Dąbrowski, Profesor Andrzej Kreutz Majewski, Andrzej Seweryn
Profesor Andrzej Kreutz Majewski w swoim ulubionym Rolls-Royce 


Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com

5 mar 2011

Wenecjanin na Północy czyli o podróżach artystycznych


Kiedy mówi się o malarstwie XV i XVI  wieku, zazwyczaj w myśleniu historyka sztuki pojawia się prosta kategoryzacja.
Północ - Południe.
Dwa światy, a między nimi linia demarkacyjna Alp. Wielka schizma w sztuce. Rozdział między światem wyrosłym z Antyku na południe od Alp a zanurzeniem w codzienności na Północy. Z jednej strony ród Bellinich, Pisanello, Lippi, Leonardo, z drugiej - Brueghelowie, Bosch,  Durer, Van Eyckowie, Memling. Z jednej słodycz sztuki, z drugiej uwaga skupiona na rzeczywistości.

Złotą nicią zszywającą kontynent były podróże artystyczne.

Podróżowali mecenasi, podróżowali ich wysłannicy, podróżowali artyści. I to podróże tych ostatnich przynosiły najwięcej. Podążali przez alpejskie przełęcze w poszukiwaniu wiedzy i inspiracji.

Włosi z Północy przywieźli technikę malarstwa olejnego, znaną już od kilku stuleci. Teofil Mnich, benedyktyn z Grecji, jeden pierwszych teoretyków sztuki w ciszy swojego skryptorium zapisywał zalecenia technologiczne dla malarstwa, witrażu, obróbki metali, by artyści sprawną ręką przekładali je na obrazy chwały Bożej. To on pierwszy w formie pisanej polecał rozcieranie barwników w oleju orzechowym. Malarska rewolucja kopernikańska, przewrót technologiczny, za którym poszedł rozwój sztuki w ogóle. Jednak wiedza ta pozostała zapomniana, aż do cudownego olśnienia Van Eycków.

Artyści Północy za to odkrywali dla siebie Antyk. Może nie entuzjastycznie, bez gorączki neofitów, a jednak.

Jak powiedział poznany niedawno przeze mnie dyrygent z Norwegii, na koncert słuchacz nie może przybyć w pośpiechu. Potrzebny jest czas i skupienie. Ja dziś mój czas poświęcę między innymi na
wystawę w brukselskim Bozar-cie.

Weneccy i Flamandzcy Mistrzowie to ekspozycja dotykająca tematu tego artystycznego Transaplinum, odwołując się do tytułu polskiej wystawy w Muzeum Narodowym sprzed kilku lat.  


Na reprodukcji - Madonna z Dzieciątkiem Giovanniego Belliniego
Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com

3 mar 2011

Dwa tygodnie w Brukseli, resumé

Szanowni Czytelnicy,
oto notatki, ktore zostawiam dla siebie: niekiedy ku pamięci, a niekiedy ku przestrodze :-)
Na chwilę porzucam sprawy ważne- wymagającą i odpowiedzialną pracę, cudowne i dające skrzydła pasje, ciekawe odkrycia i  stawiane sobie pytania  i... zanurzam się w codzienności.
Przeczytajcie z przymrużeniem oka ;-)
Justyna

Dwa tygodnie w Brukseli, resumé

+Poczułam, że zima się skończyła :-) Dowodem w sprawie krokusy w Gandawie  :-)

+Raz skorzystalam z okularów słonecznych, gdyż słońce wychyliło się zza sufitu chmur na 4 minuty; miało to miejsce 2 marca 2011, w godzinach przedpołudniowych, niewiele osób poza mną zjawisko odnotowało;

-Parasol się nie sprawdził, bo go nie wzięłam, jak zwykle, a  padało- też jak zwykle: mało a często i niekonsekwentnie;

+Poczułam się jak w lesie i głębiej zaczerpnęłam powietrze, gdyż mała łasiczka przebiegła mi drogę przed moim mieszkaniem. Jednocześnie poczułam się jak bohater kreskówki. Albo dosadniej. Jak bohaterka obrazu ;-).

+Zanurzyłam się w świat romansów belgijskiego króla. Było jak w "Dynastii".

-Niejednokrottnie zgubiłam drogę w metrze, szczególnie w tekturowym labiryncie na stacji Schumann;

+Weszłam na jedno wydarzenie artystyczne przez pomyłkę ochrony, która, choć wiadomo było, że zasady są inne, a biletów od dawna nie ma, niepytana stwierdziła "my Panią tu wpuścimy",( a właściwie, w wersji oryginalnej : "On va faire entrer Mademoiselle".  Rozumiecie Państwo miłą dla ucha różnicę ;-) );

+Zakupiłam "kokilki-lwie głowy", sztuk 8, w sklepie typu "grand surface", ja- w zadyszce, bo sprawa ważna, w ciemności, bo panie już zgasiły światło, "kasę" zamknęły. Przy tym rzeczone nie odmówiły mi sprzedaży, choć zębem, owszem, zgrzytnęły, bo była w końcu za 5 siódma i takich rzeczy Paniom w sklepie się nie robi;

-Poznałam skrzyżowanie z przejściem dla pieszych "à 4 temps", cztery pasy, cztery różne sygnalizacje, a satelitarny reżyser włączał mi czerwone światło zaraz po tym, gdy przeszłam przez pas z zielonym. I tak trzy razy, jak w refrenie;

+Jednokrotnie wykonałam zdjęcie obiektu artystycznego mimo zakazu, podkreślam-bez flesza i jednokrotnie z powodu zakazu zdjęcia nie wykonałam i teraz żałuję;

+Nauczyłam się bez protestu i z iluzją uśmiechu zaczerpniętego z twarzy Mony Lizy rozpakowywać zakupy w supermarkecie Carrefour, bo nie przyjmują płatności bezgotówkowych. Są rzeczy, których nie można kupić. Mastercard, bezcenne.





Notatki równoległe


1 marca 2011Andrzej Kreutz Majewski, wielki artysta, wybitny scenograf, wspanialy Czlowiek nie zyje...
25 lutego 2011
Bruksela. Metro, w stanie wiecznych remontów. Najsłynniejsza jest chyba stacja Schumann przy Komisji Europejskiej -wygląda jak labirynt z dykty i desek :-). Ale chyba tylko tu, na niektórych stacjach,wieczorową porą można posłuchać Chopina!

22 lutego 2011
Informacja o śmierci profesora Jerzego Nowosielskiego. Smutno. Kolejny Mistrz odchodzi...Spotkałam Go kiedyś na wernisażu w krakowskiej Galerii- ale byłam za mała,żeby zrozumieć kogo spotykam. Potem poznawałam obrazy, te ze sfery sacrum i profanum. W tym malarstwie jest uniwersytet życia i tego, co po życiu. 
20 lutego 2011
Przez ostatnie dni, po sukcesie, którego doświadczyłam uwierzyłam, że świat jest piękny. Tak jest często, ale odzyskania równowagi, dla lekcji pokory chwilę po Gali Konkursowej, w samolocie, sięgnęłam po książkę Wojciecha Tochmana "Dzisiaj narysujemy śmierć". Ludobójstwo w Rwandzie w 1994 roku obdarte ze sloganów; tu okrutne statystyki ubrane są w konkretne przykłady dziewczynek, chłopców, całych rodzin Tutsi, Hutu, Twa; ofiar i katów, oprawców i cudownie ocalonych, którzy wciąż żyją z otwartą raną. I ta rana powinna dotykać całego świata.













Justyna Napiórkowska
Autorka Blogu Roku w dziedzinie Kultury
www.osztuce.blogspot.com
Udostępnij
Więcej sztuki? Zapraszam na blog : www.napiorkowska.blogspot.com Justyna Napiórkowska
 www.osztuce.blogspot.com