12 lis 2009

Mediolan, Mantua, Mantegna



3 M = takie mogłoby być hasło mojej ostatniej podróży.

Najpierw Mediolan, zalany deszczem, ale wyjątkowy, jak zwykle.

Mediolan dla mnie jest jak włoskie espresso, intensywny, mocny, aromatyczny.
Wymagający, bo od razu nadaje odwiedzającym swoje tempo. Nadaje ton koronkową fasadą katedry, zapiera dech w piersiach Ostatnią Wieczerzą, zadziwia wciąż nowym designem obecnym dosłownie wszędzie.

A propos , do Cenacolo Vinciano - wieczernika przy Santa Marie delle Grazie dostaję się brawurowo, wprowadzona tylnymi drzwiami po negocjacjach z Panem Strażnikiem. Na moją korzyść działa nie tyle karta dziennikarska, co narodowa cecha Włochów. Grunt, że już po chwili stoję przed arcydziełem Leonarda. Jeszcze moment temu wydawało się to niemozżliwe, bo grupy szkolne zarezerwowały wizyty do końca stycznia, a przed kasjerką ustawiony jest wielki karton : biletów brak!

W Mediolanie jeszcze spotkania z galernikami na słynnej via di Brera , Pinacoteca i wystawa Hoppera w Palazzo Reale.

Blask Hoppera, naczelnego amerykańskiego realisty blednie przy arcydziełach z włoskich kościołów i muzeów. To malarz kilku obrazów, dziesiątek jego prac zgromadzonych na wystawie mogłabym nie widzieć. Za to kilka prac ma niebywałą moc. Działają światłem, nastrojem, kompozycją. Doświadczam tego na sobie -kuratorzy wystawy zrekonstruowali instalację z 1952 roku, która dosłownie pozwala "wejść " w obraz Hoppera.

Po Mediolanie - wycieczka do Mantui. Dotarłam tam późnym wieczorem. W hotelu - prawie zamieszanie , kiedy pojawił się ktoś nowy. Do maleńkiego baru dosłownie zbiegli taksówkarze, żeby zobaczyć na własne oczy przyjezdnych.
Mantua leży odrobinę poza szlakiem turystycznym i za to od razu pokochałam miasteczko jak Huxley, który uznał je za najbardziej romatyczne miejsce świata.

Cel podróży - to głównie zobaczenie Camera degli Sposi - pokoju małżonków Gonzaga Andrei Mantegni.
Mantua i pobliska Sabionetta od zeszłego roku znajdują się na liście dziedzictwa Unesco, ale chyba ta informacja jeszcze nie dotarła wszędzie , gdzie powinna. I dobrze dla mnie, bo dzięki temu spoglądam w twarze Gonzagów jak na prywatnej audiencji, bez tłumów, bez pośpiechu.

Geniusz Mantegni polegał według mnie także na tym, że każdy z rodu , także najmłodszy Sigismodo prezentuje się jak prawdziwie fascynująca postać; można snuć myśli o tym , jakim był mały Zygmunt dzieckiem i wyobrażać sobie jak w dziecięcych harcach przebiegał przez olbrzymie przestrzenie pałacu Gonzagów. Wyobrażam go sobie jak bawi się z psem Rubinem, też namalowanym u stóp Ludwika II Gonzagi.

Na zakończenie podróży czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka, tym razem od Lotu. Na ogonie samolotu zreprodukowano kadr z Damą z łasiczką.
Dama sięgneła nieba. Piękny pomysł, brawo!

5 lis 2009

Światłoczułe - wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie



70.000 prac - taką kolekcją fotografii z XIX i XX wieku dysponuje Muzeum Narodowe w Warszawie. Imponujący zbiór , zwłaszcza, gdy rozważamy dość nowy, zdobyty przez fotografię status dziedziny artystycznej.


Być może współcześnie - przez powszechność fotografii cyfrowej tak samo trudno jak u narodzin nowego medium w 1839 roku myśleć o fotografii jako sztuce, choć doktryna wypracowała znakomite kryteria klasyfikacji fotografii artystycznej.

Wystawa w Muzeum Narodowym pokazuje prawie 1000 obiektów. Wśród nich - fotografie autorstwa m.in. Nadara, Karola Beyera, Jana Bułhaka, Edwarda Hartwiga.

To okazja by prześledzić rozwój fotografii w jej odsłonach dokumentalnych czy quasi-malarskich , jak w przypadku piktorializmu. To historia fotografii, ale i historia Polski w fotografii.


Najciekawsze jest jednak spojrzenie na zgromadzone zbiory przez pryzmat osobowości kolekcjonerów. Wśród fotografii są te pochodzące z kolekcji Elizy Orzeszkowej, Józefa Ignacego Kraszewskiego oraz artystów -rzeźbiarki Olgi Niewskiej i Józefa Brandta.
Jak fotografię postrzegał malarz? Paul Delaroche, XIX-wieczny akademik po zobaczeniu pierwszych prac w pracowni Daguerre`a powiedział , ze malarstwo umarło...


W "p o w i d o k u" czarnobiałych fotografii, przechodząc Alejami Jerozolimskimi zobaczyłam w podwórku kamienicy zachwycający widok. Masywna, ceglana, przedwojenna ściana budynku była porośnięta pnączami, w feeri czerwieni, brązów, żółcieni. Gotowy obraz piktorialny! Zatrzymałam go w kadrze fotograficznym.
Moje fotografie:
http://www.indianepal.blogspot.com/,
http://www.slask.blogspot.com/,
http://www.royalcracow.blogspot.com/

foto: fragment : Konrad Brandel, Autoportret w gondoli balonu, 1865, kolekcja MNW





Światloczułe


Muzeum Narodowe w Warszawie , do 15 listopada 2009