Powroty do tego miasta są zawsze jak dar od losu, czasem dość łatwy do osiągnięcia, ale i tak zawsze bardzo doceniany. Do Rzymu wracam tak często jak mogę. I zawsze, coraz bardziej jest to świadoma wędrówka do źródła, jak o Italii napisał poeta.
Warto w Rzymie nie poddawać się presji czasu, bo jest tu ona wyjątkowo złudna. Im szybciej, im więcej, tym mniej zobaczymy. Oko musi opatrzyć się z rzymskimi mirabiliami, wzrok musi objąć arcydzieła, trzeba zżyć z ich blaskiem i koloraturą. Wyostrzyć na detal i potem znów objąć całość.
Turyści z rozbieganym wzrokiem mają niełatwe zadanie. Pomocy szukają u przewodnika, na kartach książek. Rzym w 10 punktach, Rzym w trzy dni, Rzym - kompletny. To złudne, bo nie ma Rzymu kompletnego. Nie starczy życia dla Rzymu . Nawet najbardziej wierny czytelnik idący ulica po ulicy ścieżką wyznaczoną przez autorów może być oderwany od swojej trasy niespodziewanym promieniem słońca, zmylić go mogą malownicze kamienice obrośnięte bluszczem, przyciągnąć kawiarenka ulokowana przy słonecznej piazzy. Dlatego bardziej wierzę w metodę Herberta niż Bedekera. Pierwsza w prawo, druga w lewo , znów w prawo. Dać się prowadzić miastu, zaczarować jego zaułkom, poddać topografii wbrew logice przewodnikowej. Najpierw poczuć , że traci się czas, a potem zatracić się w tym traceniu. Zrezygnować z kartografii na rzecz praktyki terenowej.
To bardzo rozważne, bo idąc szlakiem przewodnikowym w mieście takim jak Rzym zawsze ryzykujemy, że skrzętnie przemyślana droga : siedem godzin przez Rzym barokowy lub trzy przez antyczny niespodziewanie zostanie zamknięta przez roboty publiczne, strajk czy wykopaliska archeologiczne, a wtedy plan dnia, a przynajmniej chwili pryska jak bańka mydlana, okazuje się utopią , idealną ,ale nie do pogodzenia z żywą substancją miasta.
Rzym ciągle zwodzi swoich gości. Po dwóch , trzech dniach turysta zaczyna wierzyć, że zna miasto i potrafi się po nim poruszać. Ale znów, wąska uliczka, niespodziewany plac , kręty vicolo i trafiamy w miejsce, którego w żaden sposób się nie spodziewaliśmy. To zresztą bardzo użyteczne. Ile razy, zwiedziona odległością na mapie rezygnowałam z dotarcia do jakiegoś miejsca, a potem byłam tam doprowadzana przygodnie, przy okazji spaceru, idąc bez celu plątaniną ulic. Tak dotarłam do tempietto di Bramante ( świadomie nigdy nie podjęłabym się wędrówki tak bardzo pod górę ) , tak trafiam na freski Pinturicchia , tak odkryłam wspaniałe, panoramiczne tarasy na jednym z siedmiu wzgórz .
I takie właśnie powinno być poznawanie Rzymu, spontaniczne i nieśpieszne. Pozdrawiam Państwa z miasta, gdzie już wiosna!